3 kwietnia 2014

Wszystko gotowe...

Ponownie mogę Was zaprosić na właściwą stronę... czyli:
www.slowodoslowa.com - w nowej, wiosennej odsłonie!
Pozdrawiam serdecznie!



1 kwietnia 2014

Remont generalny

Zwykle wiosną stacje telewizyjne przedstawiają nam nowe ramówki programowe, ponieważ tak się przyjęło, że to idealna pora na zmiany... 
Od pewnego czasu i ja nosiłam się z zamiarem ulepszenia swojej strony i właśnie  nadszedł ten moment...
Obecnie nie macie możliwości zajrzeć na www.slowodoslowa.com, ponieważ od ostatniego weekendu moja strona przechodzi prawdziwą metamorfozę... dlatego proszę o cierpliwość!


O ile dobrze pamiętam, to już czwarta zmiana w wyglądzie bloga, ale jeszcze żadna z nich nigdy nie była tak poważna, tak bardzo wyczerpująca
i aż tak potwornie stresująca... 
To nie Prima Aprils, dlatego mam nadzieje, że ten ostateczny efekt uda mi się wkrótce Wam pokazać, a tymczasem trzymajcie kciuki,
bo... naprawdę tego potrzebuję!!!





30 marca 2014

Coś od... Brigitte Bardot

Słowo na niedzielę (67)

"(...) Gdy przed czterdziestką zrezygnowałam z kariery filmowej,  pierścionki,  naszyjniki i bransoletki do niczego nie były mi już potrzebne.
Po namyśle pozbyłam się również bardziej osobistych rzeczy - sprzedałam suknię, w której brałam pierwszy ślub, mój portret namalowany
w dzieciństwie, a nawet swoją pierwszą gitarę.
Pieniądze przeznaczyłam na kampanie wspierające zagrożone gatunki.  
I po raz pierwszy poczułam,  że robię coś naprawdę wartościowego.
Choć niektórzy zaczęli wtedy mówić, że oszalałam."





28 marca 2014

"Damskie segmenty"

Jakiś czas temu w Polsce zostało przeprowadzone pierwsze, pełne badanie konsumentek - „Polki same o sobie” - "zawierające segmentację rynku – nie demograficzną, ale „motywacyjną”.
Celem badania było poznanie i zrozumienie współczesnych Polek, ich światopoglądu, zachowań konsumenckich, motywów podejmowanych przez nie decyzji, oczekiwań, życia codziennego oraz wielu związanych z nim aspektów takich jak: postrzeganie siebie i świata, (...)."
Badanie pozwoliło wyodrębnić siedem typów kobiet, które to typy zamieszczam poniżej...

1. Niespełnione siłaczki (24%):
Zmęczone codziennością panie, dręczone poczuciem straconych szans. 
Zapracowane, ale jednocześnie obowiązkowe i zostawione same sobie.

2. Zachłanne konsumpcjonistki (17%):
To te, dla których wartościowsze jest samo posiadanie niż bycie, bez względu na wiek...
 za http://pawlikowska.blog.onet.pl/2013
Widzą się też w roli zadbanej pani domu, która chętnie korzysta 
z pieniędzy swojego, pracującego męża.

3.Obywatelki świata (14%):
Mogą mieszkać wszędzie.
Są młode i wciąż zdobywają wiedzę, by podnosić swoje kwalifikacje. 
Wiedzą czego oczekiwać od życia, a nowoczesne technologie nie są im obce.

4. Rodzinne panie domu (13%):
Najważniejsze są dla nich najbliższe osoby, którym mogą podporządkować całe, swoje życie.
Domatorki bez większych oczekiwań.

5. Rozczarowane życiem (13%):
To osoby w średnim wieku lub starsze, którym przeszłość nie przyniosła nic dobrego, 
a i skromna teraźniejszość nie daje nadziei na lepszą przyszłość.

6. Spełnione profesjonalistki (10%):
To Polki, idealnie łączące pracę zawodową z domowymi obowiązkami, 
spełniając się równocześnie na obu polach, gdy zajdzie taka potrzeba.

7. Osamotnione konserwatystki (10%):
Grupa kobiet, o stałych poglądach, z ustalonym sztywno podziałem ról. 
Mieszkają najczęściej w małych miastach lub na wsi. Trochę znudzone, ale bierne w działaniu. 



Jak tak się bliżej przyjrzeć tej ankiecie, to rzeczywiście jest o nas...
Nie wiem jak Wy, ale ja dość szybko odnalazłam siebie wśród tej "szczęśliwej siódemki", choć nie ukrywam, że jako typ trochę
bardziej skomplikowany... widzę się też jeszcze w innej grupie, więc nie dam się tak łatwo zaszufladkować:))
Miłego weekendu!



25 marca 2014

Chińskie danie... po domowemu



Mimo, że w Londynie dzisiaj pada, czym pewnie nie jesteście zaskoczeni, to jednak mamy wiosnę...
Z reguły kapryśna na Wyspach pogoda, pozwoliła nam się nią ostatnio naprawdę cieszyć! Przez ponad dwa tygodnie Londyn trzymał się dzielnie 
i nie dał przysłonić swojego błękitnego nieba żadnymi deszczowymi chmurami... aż do dzisiaj. No, cóż mam nadzieje, że to tylko stan przejściowy i że znów wróci do nas słońce...
Na taki właśnie szary dzień, proponuję kolorową chińszczyznę w domowym wydaniu, czyli kolejne proste i szybkie danie.
Połączyłam ze sobą to, co akurat miałam w domu i tym samym, na moim woku znalazła się pokrojona: kapusta, papryka, marchewka, pędy bambusa, mięso z indyka (może być również pierś z kurczaka, wołowina lub po prostu... wersja bez mięsa), sos sojowy i prażone ziarna sezamu.
Pokrojone składniki, przesmażyłam stopniowo aż do miękkości, a na sam koniec, dokładnie na 3min. (według przepisu
na opakowaniu) dodałam makaron chiński (noodle).


Polecam i życzę słonecznego dnia, choć pewnie wcale nie muszę, bo go macie, co?
Jeżeli jednak chwilowo za Waszym oknem jest podobnie jak u mnie, to niech chociaż w sercu... będzie maj!!!






23 marca 2014

Coś od góralki i ceperki, czyli "Zakopane odkopane"...

Słowo na niedzielę (66)

"Lata 60. i 70. to - podobnie jak w całej Polsce - początek końca jakiegokolwiek stylu i dobrego smaku.
Z tego czasu pochodzą najbardziej obrzydliwe zakopiańskie bloki, nie mówiąc  już o domach wczasowych; makabryczne, ale wybudowane
w najpiękniejszych widokowo miejscach Zakopanego, by lud pracujący wiedział jak kocha go jedynie słuszna władza. 
To także czas, gdy górale za "wielką wodą" zbijali fortuny i stawiali za nie gdzie się dało ogromne murowane domy. Jeśli nie zostały one umajone jednym z aktualnie dostępnych za dewizy kolorów (pistacja, róż, fiolet), pozostały nieotynkowane przez kolejnych trzydzieści lat (...). 
Czasy współczesne pod Tatrami to już urbanistyczne kopanie leżącego. Władzę przejęli deweloperzy - współcześni szamani ziemi i przestrzeni, którzy potrafią apartamentowcami zabudować nawet najmniejszy placyk.
Mieszkanie na mieszkaniu, ogródek w ogródku, wszystko upchnięte w niewyobrażalnym ścisku i skąpane w nowobogackiej szpetocie.
Przy tym całej Polsce wmawia się, że zakup 40m kw. w Zakopanem za niebotyczne pieniądze to złapanie Pana Boga za nogi.
Te wymuskane z pozoru budynki to niestety najczęściej budowlane buble. Wszystko w nich widać,  wszystko słychać i wszystko czuć.
Nie będziemy jednak żałować ich mieszkańców. Żałujemy za to, że te szkaradzieństwa zostaną w zakopiańskim krajobrazie przez najbliższe
sto lat. I kto wie, może już na zawsze odbiorą miastu to, co najcenniejsze: wdzięk, intymność i swoistą zażyłość przez wieki budowaną przez górali
i ich gości. 



Czyż nie dla rosołu pani Marysi i długich z nią wieczornych rozmów przy piecu tłukliśmy się godzinami do Zakopanego z Warszawy z Poznania,  czy Gdańska?





20 marca 2014

Moda wagonowa:)

Przeczytałam ostatnio, że w Pekinie za wniesienie jedzenia do metra (wliczając też napoje) grozi kara finansowa i w przeliczeniu na naszą
rodzimą walutę wyniesie jakieś 250zł!
Od razu pomyślałam, że przydałoby się wprowadzić ten przepis w londyńskim metrze, gdzie czuję się często jak w...  wagonie restauracyjnym. 
Z braku czasu na spokojny posiłek, wiele osób pożywia się między swoimi docelowymi stacjami, jakby byli w składzie dalekobieżnym, jedząc kanapki, słodycze, a także, co jest największą zmorą dla mojego nosa - olejowe "pyszności" z McDonald's, czy KFC:(
Ostatnio też, w czasie drogi do pracy, usiedli przy mnie panowie z wielkimi kartonami pizzy pepperoni i, o zgrozo... zaczęli ucztować w najlepsze, trzymając je na kolanach. 

Mieszanka zapachów była naprawdę ciężka do zniesienia, więc cieszę się, że jechałam tylko dwie stacje, bo w przypadku dłuższej podróży
na pewno zmieniłabym wagon.
Kiedyś miałam też wątpliwą przyjemność siedzenia na przeciwko chłopaka, który widocznie nie mógł doczekać się zjedzenia zakupionego wcześniej dania i jeszcze zimne kroił... biletem miejskim tzw. Oyster card i zajadał w najlepsze!!!
No, cóż zrobiło się mało apetycznie, więc resztę "głodnych przypadków" pominę milczeniem, choć wierzcie mi, że nie są pojedyncze, dlatego
aż się proszą o tę karę... 
Ale jedzący w metrze to nie jedyna grupa pasażerów,  którą częstowałabym... mandatami za utrudnianie życia współpasażerom - do drugiej należą kobiety, zmieniające kosmetykami swoje zaspane lica:)
Makijaż w miejscu publicznym, w obecności obcych sobie ludzi jest również zagrożony karą w Chinach, czy w kraju kwitnącej wiśni...
ale oczywiście nie w Londynie.
Tutaj nikt tego nie zabrania, choć do pełnego poparcia tych, którzy muszą być tego świadkiem też jeszcze daleko. 
Wciąż nie mam roweru i zdana jestem na codzienne środki transportu, wiec do takich, czy innych widoków trochę przywykłam.
Już tak nie dziwią, ani nie szokują, ponieważ mają miejsce od dawien dawna, a mimo to wciąż podziwiam panie, które bez żadnego skrępowania pokazują innym co robią, by wyglądać lepiej i podczas ruchu, nie zawsze przecież jednostajnie ciągłego, aplikują sobie tusz do rzęs, czy kreskę
na powiece.
Jeszcze pół biedy, gdy do tej codziennej metamorfozy zalicza się podkład, cienie do powiek, czy ten wspomniany tusz do rzęs, ale w piątkowy wieczór zaskoczył mnie powalający od wejścia do wagonu mocny  zapach... acetonu. 
Okazało się szybko, że jedna z takich weekendowych "gwiazdeczek" zapragnęła w miejscu publicznym... pomalować sobie paznokcie, co też uczyniła, nie zwracając uwagi na siedzących obok ludzi - na dowód załączam zdjęcie zrobione z tzw. bioderka:)
Obawiam się, że jeszcze trochę i będą sobie kleiły tipsy albo utwardzały akryle przenośną lampą LEDową;)


Może się czepiam, a tu tak naprawdę chodzi o to by czuć się wszędzie jak u siebie w domu? Ci ludzie w wagonie często właśnie robią to, na co
mają ochotę - rozmawiają, czytają lub śpią - niektórzy nawet głęboko, z chrapaniem i leżeniem włącznie, a także to, o czym napisałam powyżej, czyli jedzą i upiększają się przed pracą lub przed jakimś wyjściem;)
Czy w naszym kraju... nad Wisłą też tak jest, czy to tylko tutejsza, angielska moda... wagonowa?