Jednak dziś wyjątkowo nie pracowałam, ponieważ zostałam wysłana na jednodniową konferencję do Telford.
Musiałam dotrzeć tam do godz. 10, więc zabrał mnie odpowiednik francuskiego TGV, który z uwagi na prędkość, prawie zrywał asfalt na swojej trasie ;)
Cieszyłam się jak dziecko na ten wyjazd, wiedząc że zostaną nam przedstawione nowe produkty i nowe uniformy...
I rzeczywiście zostały, ale te ostatnie sprawiły, że chciało mi się po tej prezentacji płakać, a nawet... wyć, widząc tak mierny efekt kilkunastu miesięcy pracy nad tym projektem.
Ogromnie rozczarowana, jednoznacznie stwierdzam, że był to totalnie stracony czas, a do tego firma nie zastosowała się do naszych wcześniejszych sugestii i próśb, jakby w ogóle nas nie słuchała...
Tym samym wpadliśmy z deszczu pod rynnę i jedyna nadzieja w tym, że ogólnym buntem na pokładzie coś zmienimy, bo tego krawieckiego "cudeńka" zwyczajnie nie da się nosić.
A nosić trzeba, bo firma chce, byśmy ją zawsze dumnie reprezentowali, tyle że w tym nowym wdzianku jedyne, co można to schować się między regałami lub udawać manekina.
Tragedia, to mało powiedziane... to jak senny koszmar krawca...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz