11 października 2012

Suszone zapasy


Ktoś, patrząc na moje herbaciane zapasy, pomyśli, że zwariowałam, ale tak się akurat złożyło, że obecnie, w mojej kuchni jest ich naprawdę dużo. 
Myślę więc, że przy obecnym stanie rzeczy, mogłabym z powodzeniem otworzyć małą herbaciarnię:) ponieważ to, co jest jest widoczne na załączonych zdjęciach, to tylko część tego, co posiadam :) 
Z tych, ostatnich - sypanych, wszystkie wyglądają bardzo zachęcająco i obłędnie pachną...
Jak wiadomo jednak nie tylko herbatą człowiek żyje i oprócz niej, pić można także zioła... Na sklepowych półkach, czeka więc tradycyjna mięta 
i wzmacniający imbir z cytryną, a także zestawy na regenerację organizmu i odchudzanie. 
Wiadomo też, że odpowiednie kompozycje są naturalnym środkiem na niestrawność, czy nerwy, ale zanim je kupimy, lepiej spytać o poradę specjalistę. 
Nie można kupować ich na własną rękę, ani w supermarketach, tylko najlepiej w aptece lub sklepach zielarskich, bo jak się okazuje naturalne środki też mogą szkodzić...
Z tego, co słyszałam, zioła, szczególnie te ekspresowe w torebkach, powinny być zawsze parzone pod przykryciem, by nie traciły swoich olejków eterycznych, już i tak dużo słabszych, po wcześniejszym zmieleniu tego lekarskiego suszu.
Ziołowym mieszankom bywa nie po drodze z pewnymi lekami albo same zwyczajnie powodują alergie, choć i tak są zdecydowanie bezpieczniejszą alternatywą dla organizmu niż paracetamol, który angielscy medycy od dawna uważają za lek na całe zło:) 
Ręce opadają, bo zaczynają go polecać już naprawdę na wszystko, nawet na ból żołądka... 
W związku z tym i słabnącym brakiem zaufania, ich porady puszczam mimo uszu i zamiast psuć sobie wątrobę, na którą później i tak pewnie dostałabym paracetamol, parzę sobie anyżkowy koper lub miętę. 
Wiadomo, że najlepsza jest ta z własnego ogródka, bo ma zupełnie inny smak od tego miału z mięty, kupowanego w torebkach, ale jak się nie ma własnej grządki, to trzeba lubić, co się ma...










Brak komentarzy: