8 marca 2013

"Wołanie w górach"


Od kilku dni śledzę informacje dotyczące wyprawy naszych himalaistów na Broad Peak (8051 m) i tak jak inni, chciałabym wierzyć, że zakończy się ona sukcesem dla całej, czteroosobowej ekipy... 
Niestety, wciąż nie wiadomo, co stało się z dwójką z nich i mimo nadziei na ich szczęśliwy powrót do domu, to szanse są już zerowe...
Góry to żywioł, który nie daje się włożyć w żadne ramy. Mimo ogromnego doświadczenia i doskonałego przygotowania wspinających się ekip, natura wciąż zwycięża z człowiekiem i to jest przerażające...
Nie jestem himalaistką ani nawet taterniczką, ale wiem, co znaczą ciężkie warunki na szlaku i mam ogromną pokorę wobec gór, nawet tych niskich.
Tatrzańskie szlaki w okresie zimowym potrafią być równie groźne jak wielotysięczniki, szczególnie wtedy, gdy jest się tam tylko turystą... Mogłam się o tym osobiście przekonać, podczas urodzinowego wyjazdu do Zakopanego.
Celem jednej z wypraw była Dolina Pięciu Stawów, szlakiem przez Dolinę Roztoki.
Latem, technicznie ta "zielona" trasa jest łatwa do przejścia, ale wtedy był luty i obowiązywał czarny szlak - zimowy. 
Z powodów bezpieczeństwa omija on Wielką Siklawę (największy wodospad w Tatrach), ale z uwagi na ukształtowanie terenu, istnieje tam duże zagrożenie lawinowe.
By tego uniknąć, uaktualniliśmy nasze dane pogodowe w informacji turystycznej jeszcze w mieście i spokojni wyruszyliśmy w drogę...
Nawet nie wiem kiedy ta, rzekomo łatwa trasa, stała się naprawdę niebezpieczna, ale już wiem jak to jest, gdy życie staje przed oczami...
Warunki były takie jak na poniższych zdjęciach, a w schronisku, do którego szczęśliwie dotarliśmy, okazało się, że był to już trzeci stopień zagrożenia lawinowego, w pięciostopniowej skali. 
Oczywiście pogoda nie pozwoliła nam nacieszyć się okolicą, a co gorsze, po kilku minutach  nie było widać ani szlaku ani niczego przed nami... 
Mimo złych warunków, postanowiłam jednak wrócić do "bazy", zamiast zostać na noc w schronisku. Nie wiem co mną wtedy kierowało, ale po fakcie, uważam to za skrajnie nieodpowiedzialne!


Musieliśmy schodzić bardzo wolno, by nie podciąć lawiny, a widoczność malała z każdą chwilą. Pamiętam tę pustkę dookoła, a także wszechogarniającą ciszę - to było naprawdę przerażające i do dziś czuje ścisk w żołądku, gdy o tym mówię...
W takich sytuacjach, lęk i stres odbiera siły, a zwykłe, proste czynności, wydają się być niemożliwe do wykonania, dlatego na myśl o tym, 
z czym  musiała się zmagać ekipa z Broad Peak, cierpnie mi skóra...
Moja wyprawa była dla mnie była prawdziwą lekcją, z której wyciągnęłam odpowiednie wnioski i na pewno nie popełnię już tego błędu 
w przyszłości...
Myślę też, że byłabym dużo mądrzejsza, gdybym wcześniej przeczytała książkę Michała Jagiełły - "Wołanie w górach", ponieważ po tej lekturze, zapewne zostałabym w schronisku i nie narażała siebie i innych na niebezpieczeństwo...


Ta książka to dokumentalny zapis działalności TOPRu i GOPRu, od samego początku ich powstania. 
Przedstawia wiele nieszczęśliwych wypadków i akcji ratunkowych, a co za tym idzie, traktuje również o śmierci... 
"Wołanie w górach" to trudna tematyka, ale zarazem piękne świadectwo człowieczeństwa, z heroiczną pracą ratowników górskich, ich odwagą 
i ogromnym poświęceniem... dla nas - wielkomiejskich turystów. 
Szczerze polecam, ponieważ to prawdziwa lekcja pokory i jednocześnie pasjonującą lektura... nie tylko dla wielbicieli gór!





Brak komentarzy: