Ostatni tydzień, a szczególnie jego druga polowa minęła mi pod znakiem planowania i pakowania tego oto mebla, który lada dzień pojedzie
za morze i... nad morze, by docelowo stanąć w gdyńskiej łazience;)
Z tego wszystkiego nawet słowem nie wspomniałam o filmie "Diana", który obejrzałam we wtorek w kinie. A, że lepiej późno niż wcale,
to nadrabiam tę zaległość i powiem tak...
Nie było to aktorstwo wysokich lotów, ale nie uważam też, by kupno biletu było stratą czasu i pieniędzy.
Nie było to aktorstwo wysokich lotów, ale nie uważam też, by kupno biletu było stratą czasu i pieniędzy.
Jak sami pewnie wiecie, opinie są podzielone, z przewagą tych negatywnych, ale od początku nie sugerowałam się zdaniem krytyków,
tylko poszłam do kina, by wyrobić sobie własne zdanie, ponieważ zawsze tak robię!
Film dość szczegółowo opowiada o ostatnich dwóch latach życia Diany aż do tamtego tragicznego w skutkach wypadku, w 1997 roku.
W swojej tematyce jest na pewno bliższy kobietom niż mężczyznom, więc jeśli do tego wszystkiego krytykowali go jeszcze Brytyjczycy,
to sprawa jest jasna:)
to sprawa jest jasna:)
Film bowiem pokazuje Księżną w trochę innym świetle, ale czy są to fakty, czy jednak fikcja trudno stwierdzić, ponieważ
nie mamy już możliwości poznania prawdy z pierwszej ręki.
Nie wiadomo też, co na temat "Diany" sądzi sam Pałac, ale ja po wyjściu z kina wiem na pewno, że ta kochana przez miliony kobieta była
do końca swojego życia potwornie samotna, a Jej zewnętrzny uśmiech i szczęście było tylko pozorne.
Sami zobaczcie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz