2 lutego 2014

Coś od... Jana Frycza

Słowo na niedzielę (64)

"(...) Jestem krakowianinem. Pamiętam Kraków zupełnie inny. Takie prawdziwie galicyjskie miasto, w którym wszyscy się znali. Idąc ulicą Floriańską czy przez Rynek, wciąż się z kimś witałem.
Na ulicach Starego Miasta i Kazimierza była cała masa maleńkich zakładów rzemieślniczych, naprawa parasoli,  repasacja pończoch
i nawet naprawa lalek. Lubiłem zatrzymywać się przed witrynami.
Byli stolarze, cukiernicy, piekarze, którzy latami pracowali na swoje dobre imię (...) I to tworzyło klimat Krakowa.
Teraz wszystko się zmieniło. Władze miasta dbają głównie o to, by turyści dobrze się czuli. Nie myślą o mieszkańcach i o ich komforcie życia. Ważne - jak widać- jest to, żeby było dużo knajp, w których można napić się taniego piwa i zjeść nad ranem zapiekankę.
Nic już nie zostało z atmosfery dawnego Krakowa. Stał się niczym sprzedajna dziewka oddająca wdzięki turystom.
A miasta prawie nie widać, bo wszystko zasłonięto napastliwymi reklamami.
Nie lubię Opery Krakowskiej, bo nawet nie potrafię zrozumieć architektury tego budynku. Nie podobają mi się dorożki - zbyt strojne i niegustowne - i na pewno nie zaczarowane. Przepadł duch Krakowa.
Żal mi dawnej atmosfery, żal galicyjskiego spokoju (...).
Niezgoda na to, co dzieje się w Krakowie, nie jest powodem, by z niego emigrować. Ja raczej chciałbym przywrócić memu miastu dawny klimat. Jego dawny zapach."





Brak komentarzy: