16 sierpnia 2012

Wspomnienia wiecznie żywe


We wtorek około godz.18 zaczęliśmy nasz powrót na Wyspy... bo wszystko co dobre, szybko się kończy... Niestety!
Zaczęło sie podwózką samochodem do Szklarskiej Poręby, bo innej opcji nie było... 
Nie chcę się tym znowu denerwować, ale właśnie tak bardzo rozwinięta jest tam komunikacja autobusowa...
Do Szklarskiej Poręby, oddalonej jedynie 30km, autobus jedzie o godz.9.21, więc zdecydowanie za późno, by wyjść na szlak, a powrót do Karpacza jest już o godz.18, więc zdecydowanie za wcześnie, by z tego szlaku gonić do domu...
A co wtedy, gdy czeka pociąg powrotny, od którego wiele zależy??? 
Busy nie mają żadnego rozkładu, a przede wszystkim... w porównaniu z Tatrami, to prawie ich w ogóle w tych Karkonoszach nie widać, wiec... trzeba zdać się na własne nogi, odpuścić sobie górskie wypady lub liczyć na swój prywatny transport... 
My, na dalszej trasie zawierzyliśmy PKP. Pociąg zawiózł nas do Wrocławia, a jakże, ale jak to zwykle, na takich obszernych trasach bywa, 
z opóźnieniem i to sprawiło, że nie zdążyliśmy na ostatni autobus na lotnisko i została nam już tylko taksówka. 
Kolejny autobus o godz. 4.40 już gwarantował spóźnienie na samolot... 
Dotarliśmy tam przed północą i rozłożyliśmy się na siedziskach, walcząc ze snem do czasu odprawy, czyli jedyne trzy godziny... 
Cóż, taka karma...
Potem lot i bezpośredni przyjazd do pracy, gdzie musiałam zmagać się ze zmęczeniem i zmianą klimatu aż do godz.19...
W tym dzikim pędzie udało się choć na chwilę przymknąć oczy i przenieść na spokojne, ciche i zupełnie puste szlaki w Sudetach... wspomnieniami.
Przypomniałam sobie ten zielony im. Bronka Czecha (1067m), którym dotarliśmy kiedyś do polany, która  powstała w XVII wieku na potrzeby kuźni.
Dopiero z czasem, wykorzystywana była przez pasterzy, a dziś rośnie na niej mnóstwo leczniczych i zarazem rzadko spotykanych roślin, takich jak: arnika, ciemiężyca, czy wierzba lapońska. 
Z polany już tylko parę minut dzieliło nas do Pielgrzymów (1204m), które pamiętam jeszcze z dzieciństwa, a na które to składają się trzy, 
25 metrowe skały - wtedy ta wysokość naprawdę robiła wrażenie.  
Nazwa pochodzi od ich kształtu, który przypomina, stojących w szeregu wędrowców.
W niewielkiej odległości od tego miejsca, znajduje się kolejna grupa skał niższych o połowę, które tworzą wspólnie tzw. Słonecznik (1423m).
Według legendy, słońce nad nim, oznajmiało, pracujacym w polu południe i stąd ta nazwa.
To wszystko wyjaśnia, ponieważ... choćby nie wiem jak wytężać wzrok, trudno w ich kształcie w ogóle dostrzec jakiekolwiek kwiaty :)


Ku uciesze turystów, szlak prowadzi dalej, do największego schroniska po polskiej stronie Sudetów, czyli: "Strzechy Akademickiej", usytuowanej na wysokości 1258m n. p. m.
Po drodze można podziwiać z góry, pięknie położony Mały i Duży Staw.
Jak się okazało, Mały Staw znajduje sie na wysokości 1183m n. p. m. ale ma tylko 7m głębokości i co ciekawe, wciąż robi się coraz płytszy, przez opadający do niego skalny gruz. 
Przy tym właśnie stawie, znajduje się drugie schronisko: "Samotnia"(1195m), które jeszcze w 1670 roku było jedynie pasterską budą. 



Miejscem przytulnym i urokliwym stało się głównie dzięki znanemu tutaj przewodnikowi i ratownikowi górskiemu - Waldemarowi Siemaszko, który był jej wieloletnim gospodarzem... a dziś, zabytkowa "Samotnia" nie jest ani pasterską budą, ani opuszczoną chatą... ponieważ co roku gości tu wielu turystów i ze względu na zasługi wcześniejszego mieszkańca, nosi jego imię...








Brak komentarzy: