30 czerwca 2012

Sezon na czereśnie


W dzieciństwie robiło się z nich kolczyki, gdy te prawdziwe nie mogły jeszcze błyszczeć w uszach.
Nieważne, czy z sadu, z targu, czy ze sklepu, żółte, czerwone, czy ciemno-bordowe... za to koniecznie podwójnie zrośnięte, nakładało się na uszy, ale przede wszystkim objadało się nimi...do bólu brzucha.
Mowa oczywiście o czereśniach, na które jak małe dziecko, czekam z utęsknieniem cały rok,
by jak dawniej, opychać się nimi bez opamiętania.
Przypadkiem trafiłam na prosty przepis, właśnie z tymi sezonowymi owocami w roli głównej 
i załączam go, przy okazji słonecznej, weekendowej soboty...

Czereśniowe Clafoutis, czyli owoce w cieście
(na około 8 porcji)
- 650g ciemnoczerwonych czereśni z ogonkami
- 2 duże jajka
- 1-2 łyżeczki mąki
- 100g cukru pudru
- 100ml śmietanki
- 5-6 łyżeczek mleka
Do nagrzanego do 220st. piekarnika, w formie do tarty (około 26cm średnicy) włożyć umyte i osuszone czereśnie, ogonkami do góry.
Oprószyć je niewielką ilością cukru pudru i trzymać przez 5min. Następnie, zmniejszyć temperaturę do 175st.
Ubić jajka, dodać mąkę, cukier, śmietankę oraz mleko i wszystko wymieszać.
Polać czereśnie ciastem i piec dalej, około 40min, aż wierzch się zarumieni.
Najlepiej smakuje ciepłe, posypane cukrem pudrem.

Niestety, sama jeszcze nie zdążyłam go przetestować... ponieważ moje czereśniowe
łakomstwo zwyciężyło...i zjadłam zakupiony na tę okoliczność owocowy materiał :)
Te czereśnie...






28 czerwca 2012

Londyn na kółkach


Od pewnego czasu moje wyjścia z aparatem, zawsze kończą się jakąś motoryzacyjną sesją...
A, że po londyńskich drogach nie jeżdżą tylko czerwone piętrusy i charakterystyczne, czarne taksówki, to przy jednym takim wyjściu, 
można uchwycić w obiektywie różne samochodowe cacuszka, gromadząc tym samym, spory materiał dowodowy...








Czasem są to salonowe modele, czasem efekt "dłubaniny pasjonata", ale bez względu na to, czy są to ogromne limuzyny, czy raczej 
sportowe auta, to zawsze jest na co popatrzeć!







Wyśmiewany i chyba już zapomniany w Polsce, Fiat 126p, znalazł własne miejsce w północnym Londynie. 
Upiększony tu i ówdzie, czeka dumnie pod domem swojego nabywcy, gotowy na kolejną przejażdżkę...


A co ciekawe, wiele z tych zabytkowych modeli, byłoby u nas garażowanych lub co gorsza jeszcze złomowanych, bo sentyment do staroci, 
wciąż nie wzbudza w Polsce zachwytu...
Cóż, pamiętam jak sama kładłam się na tylnym siedzeniu Syreny 105, w kolorze kości słoniowej, gdy wyjeżdżalismy z osiedla, by nikt 
ze znajomych mnie w niej nie zobaczył, a dziś... pomalowałabym ją w kwiaty i pomykała ulicami, dumnie wychylając głowę. 
Podobno... "tylko krowa nie zmienia poglądów..."


Styl "vintage", ostro wkroczył już na modowe salony...
Pokochała go też, z wzajemnością polska ulica, dlatego wierzę, że prędzej, czy później takie "silnikowe starowinki", również zasłużą 
sobie na szacunek polskich kierowców i uznanie automobilowych kolekcjonerów... 
Oby!!!





27 czerwca 2012

Warta przeczytania


Lato mimo, że widnieje już w kalendarzu, nie rozpieszcza swoim ciepłem i aż trudno uwierzyć, że w ogóle jest.
Z uwagi na brak słońca i wysokich temperatur, większość sklepów od pewnego czasu oferuje letnie wyprzedaże, proponując nawet do 75% zniżki.
Zamiast jednak denerwować się w tłumie zakupocholików, przy okazji takiej pogody polecam zasiąść wygodnie z aromatyczną herbatą i czytać 
i czytać i czytać...
Ale, to co chcę dzisiaj polecić jest warte przeczytania, także przy pięknej pogodzie, a sama książka... powinna być lekturą obowiązkową, ponieważ uczy pokory i szacunku do tego, co mamy...
Siegnęłam po nią, kiedy jeszcze była nowością, przy okazji kolekcjonowania mojego "ekwipunku", podczas wizyty w księgarni, a że lubię czytać prawdziwe historie, to szybko stała się moją własnością...
Mowa o dokumencie Barbary Demick, "Światu nie mamy czego zazdrościć", który zamknięty w formie książki, opowiada o życiu mieszkańców Korei Północnej, od śmierci ówczesnego przywódcy Kim Ir Sena i objęcia rządów przez jego syna - Kim Dzong Ila.
To wstrząsająca historia, ukazująca totalny reżim przywódcy, który nie pozwala Koreańczykom czuć się swobodnie, a przede wszystkim bezpiecznie. Koreańczykom, którzy w skrajnej biedzie, szukają pożywienia gdziekolwiek, rywalizując między sobą o każde ziarnko ryżu, nawet to znalezione na ulicy, wgniecione w asfalt.
"(...) Na nocnych zdjęciach satelitarnych Dalekiego Wschodu widać rozległą, zadziwiająco nieoświetloną plamę.
Ta ciemna przestrzeń to Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna. 
Z tajemniczą czarną dziurą sąsiadują Korea Południowa, Japonia i świecące już względnym dobrobytem Chiny. 
Nawet z wysokości setek kilometrów widać tam białe punkciki billboardów, latarni, sygnalizacji ulicznej czy neonów sieci fast foodów, które świadczą o tym, że życie w tych krajach jest w dwudziestym pierwszym wieku nieodłącznie związane ze zużyciem energii elektrycznej.
Ale tuż obok rozpościerają się obszary czerni, o powierzchni prawie dorównującej Anglii. To zdumiewające, że państwo, w którym żyją dwadzieścia trzy miliony mieszkańców, wydaje się bezludnym oceanem. Północna Korea jest po prostu pustką.
Kraj ten zaczernił się na początku lat dziewięćdziesiątych. Jego głęboko niewydolna gospodarka załamała się po rozpadzie Związku Radzieckiego, który wspierał swego komunistycznego sojusznika dostawami taniej ropy naftowej. Elektrownie popadły w ruinę. Zabrakło światła. 
Wygłodniali ludzie wspinali się na słupy elektryczne, żeby ściągnąć kawałek miedzianego drutu i wymienić go na jedzenie. Gdy schowa się słońce, a pejzaż zaciągnie szarością, przycupnięte małe domostwa wciąż giną w mroku. Do świtu nikną całe wsie. 
Nawet w niektórych dzielnicach pokazowej stolicy, Pjongjangu, idzie się nocą środkiem dużej ulicy, nie widząc domów ani po jednej, ani drugiej stronie.
Przygodnej osobie wpatrującej się w pustkę, którą jest dzisiejsza Korea Północna, mogą przychodzić na myśl odludne wioski w Afryce czy Azji Południowo-Wschodniej, gdzie jeszcze nie dotarła cywilizacja elektryczności (...)"
To kraj, o którym świat zapomniał albo nie ma wystarczających możliwości, by przedrzeć się przez grube mury komunizmu i pomóc tym ludziom żyć normalnie... Wiekszość z mieszkańców Korei, zmuszanych do śpiewania pieśni, której fragment stał sie tytułem tej książki, w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że życie może mieć gdzieś jakiś inny, dużo lepszy smak...
Tę książkę trzeba przeczytać i mieć ją zawsze w pamięci, szczególnie wtedy, gdy narzekamy na swój los, gdy marnujemy jedzenie i wtedy, 
gdy konsumpcyjnie podchodzimy do życia...
Wstrząsająca, ale obowiązkowa lektura!











26 czerwca 2012

Kosmetyczna nowość - BB Cream


Każda szanująca się na rynku marka kosmetyczna ma lub ma zamiar mieć wkrótce w swojej kolekcji tzw. BB Cream.
Moda na to tajemnicze smarowidło, przyszła ze Stanów Zjednoczonych, a dokładnie z filmowego Hollywood, gdzie wśród celebrytów BB Cream odniósł ogromny sukces i gdzie do dziś, wciąż święci triumfy.
Mówi się o nim niby krem, czy niby podkład, a tak naprawdę to dwa, a nawet kilka, produktów w jednym...
W europejskim wyścigu o klienta, pierwszy był Garnier, przenosząc amerykańską formułę w swoje tubki, a w ślad za nim poszła brytyjska marka N7, następnie L'Oreal i Maybelline, a ostatnio także Clinique i dr Irena Eris!
Najczęściej występuje w dwóch odcieniach: light i medium, ale za to jeden, dla wszystkich rodzajów skóry.
Wyjątek stanowi N7, który wyróznił kremy do cery normalnej i suchej oraz do mieszanej i tłustej, a także Garnier, który w swojej palecie, oprócz wersji light i medium, ma jeszcze odcień skrajnie jasny i bardzo ciemny.


Z uwagi na wykonywaną pracę, miałam okazję poznać go osobiście i teraz biorąc pod lupę... przedstawię go bliżej... otóż Beauty Balm Cream, czyli BB Cream:
1. To przede wszystkim krem odżywczy, który koryguje niedoskonałości skóry - popękane naczynka, czy zaczerwienienia i zapobiega, choć bardziej jako kosmetyk niż krem sam w sobie, dlatego powinno się go nakładać na ten dzienny, który zwykle używamy.
2. Po nałożeniu, bardzo szybko się wchłania i w naturalny sposób, wyrównuje koloryt skóry.
3. Zawartość odpowiednich witamin i minerałow, a także SPF 15, pozwala wzmocnić skórę i chronić ją przed szkodliwymi promieniami, by jak najdłużej była młoda.
4. Krem ten stanowi też świetną bazę pod makijaż, ponieważ wygładza, a w przypadku cery mieszanej i tłustej, dodatkowo matuje.
5. I ostatnia, ale bardzo ważna cecha tego specyfiku, to nawilżenie...
Ma on w swoim składzie kwas hialuronowy, który zdolnością utrzymywania odpowiedniego poziomu nawodnienia skóry, sprawia, że jest ona napięta i elastyczna.

Brzmi nieżle... i po przetestowaniu na własnej skórze już wiem, że jest taki sam w praktyce... dlatego od samego pojawienia się na półkach, robi oszałamiającą karierę, również w Europie.
Przetestowany dermatologicznie, doadatkowo gwarantuje bezpieczeństwo użycia i może być swego rodzaju lekiem na kosmetyczne dolegliwości...
Szczerze polecam, szczególnie na wiosnę i lato, kiedy tradycyjne podkłady, nie pozwalają skórze swobodnie oddychać i ze względu na swoją cięższą konsystencję, zaczynają zwyczajnie przeszkadzać.
Na chwilę obecną jest bezkonkurencyjny w swojej kategorii, z uwagi na szybkość użycia,
a przede wszystkim ze względu na naturalny efekt niewidocznego makijażu... na którym przecież chyba najbardziej nam zależy... 





25 czerwca 2012

Własny portret psychologiczny


Jako mała dziewczynka byłam grzeczna i poukładana, dlatego zawsze lubiłam porządkować dookoła swoją rzeczywistość...
Pilnowałam, by ukochane książki stały na półce równiutko w rzędzie, a lalkom nie gniotły się sukienki i byłam potwornie zła, gdy ktoś lub coś zburzył ten mój perfekcyjny świat.
Z wiekiem, skupienie na przedmiotach skierowałam na ludzi, a dokładnie na zachowanie swoje i... innych, robiąc to jednak zupełnie nieświadomie.
Ta, jak się okazuje wrodzona predyspozycja, ma swoją definicję w psychologii i dziś już wiem, że chcąc, nie chcąc... zaliczam się do maniaków kontroli sytuacji.
Według psychologii, im człowiek bardziej kontroluje swój świat, tym wydaje się on trudniejszy do opanowania i... coś w tym jest, bo z czasem dużo łatwiej nabyć przekonania o wyższości kontroli nad spontanicznością... która bezwzględnie zabija codzienną radość małych rzeczy...
Taka "perfekcyjna pani" musi wciąż stawiać sobie coraz to nowe cele, na coraz to wyższych poziomach, a gdy tylko coś zawiedzie po drodze, czuje ogromne rozczarowanie, żal, a nawet depresję... bo przecież w tym jej pędzie do doskonałości, wszystko musi być idealne.
Jednak nie musi, bo "najlepsze życie to takie, które łączy troskę z beztroską..." tylko trzeba to w końcu zrozumieć i przestać walczyć. 
To często wyścig z samym sobą, w którym wciąż trzeba coś sobie udowadniać, być ciagle w ruchu, wciąż coś zdobywać, ponieważ ta mania osiągnięcia najlepszych wyników na wielu polach, nie pozwala tak zwyczajnie odpuścić.
Mianiak... nie chce stawać w miejscu, czy okazywać ludzkich słabości, wymagając tego przede wszystkim od siebie, ale także od innych... 
Świadomość odkrycia problemu nie jest łatwa, choć z drugiej strony bardzo pomocna, dlatego mam też nadzieje, że jest to w pełni uleczalna przypadłość...
Teraz za cel stawiam sobie spontaniczną radość z codzienności, by wyrobić sobie to optymistyczne nastawienie do życia, by było na tyle silne, by nigdy nie dać się wciągnąć w mroczny świat, wiecznie narzekających ludzi... 
Ta codzieność wbrew pozorom nie jest taka zła...i zawsze "odpowiedniejszą rzeczą jest śmiać się z życia niż lamentować", trzeba tylko znaleźć odpowiednią furtkę, najlepiej zieloną. 
W rzeczy samej!!!





24 czerwca 2012

Ubaw po pachy


Od zeszłego roku, w miarę możliwości czasowych, urządzamy sobie z dziewczynami z pracy, babskie posiadówki.
Jest to starannie wyselekcjonowana ekipa, nadających na tych samych falach... humoru oraz kultury,  kobitek i w zależności od sytuacji, są to spotkania weekendowe lub po godzinach pracy.
Na naszym pokładzie mamy m. in. czeską koleżankę - Martinę i z uwagi na jej zabawny język, już na wstępie zawsze płaczemy ze śmiechu...
Ale jak tu się nie śmiać jeśli czescy widzowie to divaki, sklep to piwnica, a czerstwe bułki, to ich świeże, prawie co wyjęte z pieca pieczywo...
To statnie, sobotnie spotkanie też zaliczam do bardzo udanych... jak zwykle!

Przy aromatycznym "napoju bogów", z radością  wspominałyśmy dawne czasy, oglądając w domu Martiny, oryginalną "Nemocnice na kraji mesta" (czyli kultowy serial: "Szpital na peryferiach"), słuchaliśmy starych cedeczek (płyt CD) i historii o kreciku (czeski: krtek), bardzo dobrze znanym też polskim dzieciom, nie mówiąc już o "Żwirku 
i Muchomorku" (Kremilek i Vochomurka), czy Wodniku Szuwarku ("Rakosniczek a jeho rybnik").
Wybierając przy okazji smak herbaty, natknęłysmy się tam na ibiszek (hibiskus) i pomarańczową kurę (skórkę), co nas dodatkowo rozśmieszyło.
Później, po plotkach, związanych z naszym miejscem pracy, można już było tylko wypić balzam na nervy (czyli herbatkę uspokajajacą) 
i poobserwować przyrodę w pobliskim parku, gdzie drevni kocur (wiewiórka), towarzyszył nam niedaleko trvalego bydliska (miejsca zamieszkania) Martiny. 
Spędzając tak wspólnie czas, zajadałyśmy knedliki z jahodami (nasze knedle z truskawkami) własnoręcznie przez nią zrobionymia następnie pojawił się napad (pomysł) na deser, który już ja sama spontanicznie przygotowałam...


Czas mijał bardzo przyjemnie, więc "bytka abo ne bytka (w takim towarzystwie), to je (zbędna)  zapytka", dlatego żadna z nas nawet nie zdawała sobie sprawy, że to babskie spotkanie, trwało aż osiem godzin!
Dopiero przed 23, sprawdziłyśmy odchody autobusow (rozkład jazdy), by jak Kopciuszek dotrzeć w końcu, przed północą do swoich domów...
Dobrou noc!!!

Ps. 
Dla tych, co lubią dania jarskie, podaję przepis na czeskie knedliczki, bo robi się je dużo szybciej niż nasze ziemniaczane... a ta porcja jest na okolo 19szt.
Potrzeba: 
- 500g sera bialego,
- jajko,
- 2 łyżki cukru pudru,
- 4 łyzki krupczatki,
- 4 łyżki mąki żytniej (lub pszennej),
- szczypta soli
Teraz juz tylko wszystko razem wymieszać, do środka włożyć śliwkę, truskawkę, kilka jagód lub morele i uformować kulkę. 
Nastepnie, tadycyjnie wrzucić na gorącą wodę i ugotować... Podawać według uznania... 
Te Martiny, były lekko polane roztopionym masłem, posypane cynamonem i cukrem pudrem oraz skruszonym twarogiem.








22 czerwca 2012

Klient ma jednak rację


Kontakt z klientem jak wiele rzeczy w życiu, ma swoje jasne oraz ciemne strony i tak się złożyło, że sama służę w tej "misji dla narodu" już prawie dziesięć lat.
W ten zapalny rejon nie zostałam jednak skierowana siłą, ale tak się stało i droga, na której się znalazłam, ukierunkowała i jednocześnie zdominowała moje dotychczasowe życie zawodowe...
Jednostki, z którymi spotykam się podczas codziennych manewrów są bardzo różne...
Część z nich sama szuka konfliktów na naszym terenie, walcząc słownie o swoje rację, 
a pozostała grupa... na szczęście w większości, to sympatyzujący z nami i polegający na naszych opiniach, miejscowi.
Przy okazji jubileuszu, nie zamierzam jednak organizować żadnych benefisów, choć o moich doświadczeniach na tym placu boju, mogłabym opowiadać nie dwa i nie trzy wieczory, a nawet napisać
o tym wszystkim książkę.
Ostatnio, jedna z kobiet, znajdująca się w moim kwadracie usług, zaczęła mi się intensywnie przyglądać, aż w końcu podeszła i zapytała wprost, czy ja nadal pracuję dla sklepu obuwniczego "Jones".
Trochę zaskoczona, odpowiedziałam grzecznie i z uśmiechem, że musiała mnie z kimś pomylić lub spotkała tam kogoś, podobnego do mnie, ponieważ ja osobiście nigdy nie służyłam w barwach owego "Jonesa", licząc, że temat zostanie szybko zakończony.
A ona przeciwnie, wnikała dalej, jakby wierzyła bardziej swojej intuicji niż moim zapewnieniom.
Kiedy, po kolejnych, bezskutecznych próbach, wymieniła w końcu nazwę ulicy, gdzie mieści się ten sklep, to musiałam wtedy potwierdzić, że ten teren nie jest mi tak zupełnie obcy. 
Rzeczywiście, pracowałam w tym rejonie, tyle, że naprzeciwko "Jonesa", w sklepie z kosmetykami...i było to w latach 2005-2009!
Tak jak początkowo byłam zaskoczona jej zachowaniem i pytaniami wobec mnie, to tak po całym uporządkowaniu spraw organizacyjnych, dotyczących mojego byłego miejsca pracy, byłam zaszokowana jej niesamowitą pamięcią do twarzy...
Po tej informacji, tajemnicza kobieta, przyklasnęła w ręce z zachwytu i szczęśliwa wyznała, że nie mogła się mylić, ponieważ naprawdę mnie poznała. Niesamowite!
Opuściła sklep bez zakupów, jednak usatysfakcjonowana, bo w poczuciu swojej osobistej wygranej... a ja zadowolona, że zapisałam się w czyjejś pamięci... pracowałam dalej.
Cóż, wygląda na to, że mantra szkoleniowa o tym, że z klientem się nie dyskutuje... bo klient ma zawsze rację... potwierdza się w praktyce...





21 czerwca 2012

Uprzejmość poszukiwana


Anglicy od wczesnego dzieciństwa, uczeni są trzech magicznych słów: proszę, dziękuję i przepraszam, których rodzice konsekwentnie od nich oczekują...
Z wiekiem nauka nie idzie w las, a co więcej jeszcze się nasila i to na tyle, że za zwykłą czynność, potrafią dziękować drugiemu jak za wygraną 
w Lotto...
Doświadczam tego na co dzień i zawsze ogromnie za tym tęsknię, załatwiając sprawy urzędowe w Polsce, czy robiąc zakupy w tamtejszych sklepach.
Wiem, wiem, nie można mierzyć wszystkich jedną miarą, ale w tym przypadku róznice są i to niestety bardzo wyraźne.
Naukowo udowodniono, że ludzie wracają do miejsc, gdzie ich dobrze obsłużono, czy tam, gdzie okazano im zainteresowanie, nawet jeśli mogą przepłacić...
W przypadku polskiego ZUSu, petenci nie mają wyboru, dlatego wszystkie "urzędowe boginie" nie muszą się w ogóle starać, choć powinny... 
i to zdecydowanie!!! 
Trzeba się w końcu mentalnie zaprogramować na bycie miłym i porzucić komunistyczny wizerunek "pani wszechmogącej", bo to już nie te czasy...
Teraz klient, to pan, a wyuczone na szkoleniach formuły, to nie to samo, co naturalna uprzejmość - tego trzeba chcieć, tak od środka albo... lepiej zostać na zapleczu... dla dobra ogółu!






20 czerwca 2012

Komórkowe wspomnienia


Za moim pierwszym, telefonicznym marzeniem, stałam w długiej kolejce, daleko siegającej poza budynek Ery GSM, przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi, bez nadziei na jego zakup...
W końcu jednak, wyśniony i wyczekany, zielony SIEMENS C25, z małą antenką, stał się moim telefonem na prawie trzy lata.
Był rok 1997 i jako jedna z pierwszych w rodzinie, miałam telefon komórkowy...
Z tego powodu właśnie, nie mialam do kogo dzwonić, ani pisać smsów, więc trzymałam  go w domu, wciąż traktując jako przedmiot luksusowy :)
Z przyszłym mężem (który stał się później właścicielem takiego samego telefonu, tylko w wersji granatowej), nauczyliśmy się przeprowadzać szybkie konwersacje, mieszcząc się w promocyjnych, darmowych, pięciu sekundach, które oferowała wtedy Era.
Jedno z nas zadawało pytanie, a drugie, oddzwaniając, odpowiadało i tak... godzinami.
Teraz, gdy to wspominam, chce mi sie śmiać, ale ta technika rozmowy uczyła cierpliwości i nie nadwyrężała studenckiego budżetu, a sam telefon łatwo się mieścił w torebce i był bardzo elegancki w swojej prostocie.
Niestety, musiałam się z nim rozstać, ponieważ prawdopodobnie już ze starości, zamiast konkretnego tekstu, przekazywał adresatom tajemnicze symbole.
Z sentymentu jednak, zostawiłam go sobie na pamiątke i do niedawna, wzorem pierwszego telefonu, miałam w swojej kolekcji tylko małe i kobiece modele!






19 czerwca 2012

W telegraficznym skrócie...


Nasi weekendowi goście odjechali wczoraj w południe... stop!
Spędziliśmy sobie wspólnie, urozmaicone programowo, kilka dni, stop i smutno teraz bez Nich, stop!
Wykorzystując codziennie swoje kończyny... do bólu kolan, stop, zobaczyliśmy nie tylko sztukę "Henryk V" w teatrze szekspirowskim, ale i Morze Północne od strony Eastbourne... stop!


Wczoraj trzeba już było wrócić do normalności, stop i jedyną zachętą, by się stawić w pracy, był zaplanowany na ten dzień, europejski lunch, stop!
Od różnorodnego jedzenia uginały się stoły, stop, więc każdą przerwę poświęcaliśmy na obfitą degustację, by nic się pod nim nie załamało, stop!
Moją wylosowaną Danię pomogła mi kulinarnie reprezentować czeska koleżanka, stop, przygotowując danie mięsne z ziemniakami w ciemnym sosie oraz ciastka migdałowe z lukrem, stop! 
To była dla mnie ogromna pomoc, stop, ponieważ z uwagi na intensywne przebywanie z gośćmi na świeżym powietrzu, stop, nie mogłam przygotować tego dania osobiście, stop! 
Oprócz wyjątkowego jedzenia, kilka godzin temu zjadłam jeszcze gumę do żucia, oczywiście tego nie planując, stop i w chwili obecnej ból żołądka nie pozwala mi już pisać dalej... 
Czas na miętową herbatę i odpoczynek przed kolejnym pracowitym dniem... więc stop pisaniu, stop!






14 czerwca 2012

Europejska biesiada


W związku z mistrzostwami, moja zgrana ekipa, postanowiła urządzić w pracy własne losowanie drużyn, by poczuć ten EuroKlimat.
Ponadto, w tym futbolowym duchu... organizujemy także tzw. food day, na który, 
każdy z pracowników, przyniesie jakąś charakterystyczną, dla wylosowanego przez siebie kraju, potrawę... i 18 czerwca urządzimy sobie europejski lunch.
Praktycznie rzecz ujmując, osoba, która wylosowala Szwecję, mogłaby zwyczajnie iść na zakupy do Ikei i wrócić np. z ciastkami imbirowymi, 
a ta, która ma Czechy, mogłaby poczęstować biesiadników Lentilkami, znanymi w Anglii jako Smarties...
Jednak nikt nie zamierza pójść na tzw. łatwiznę i wszyscy, na poważnie włączają sie do tej zabawy. 
Ja wylosowalam Danię... i nie jest mi do śmiechu, bo nie mogę niestety liczyć ani na wygrana w Euro, ani na łatwe gotowanie, ale na szczęście nie to w tym wszystkim jest najważniejsze... Cały dochód z naszej loterii i wejściówek na to europejskie food party... zasili fundacje osób chorych na raka -  McMillan, ktorej moja firma jest głównym sponsorem. 
A z powodu mojego duńskiego gotowania i ważnej roli miejskiego przewodnika...wrócę do mojego blogowego pisania...po niedzieli.











13 czerwca 2012

Jadą goście, jadą


Nasz sezon turystyczny dla gości z Polski, otwarty jest przez cały rok, ale to z reguły w okolicy lata, twa w najlepsze... jak wszędzie!
Lato jeszcze nie nadeszło i przy obecnie utrzymującej się temperaturze, nie wiadomo, czy w ogóle zawita do nas w tym roku, więc nie było na co czekać i nasze turystyczne "obiegi" z gośćmi, rozpoczęliśmy już w połowie marca.
Z uwagi na to, że mieszkamy już tutaj długo, to znamy miasto, nie tylko 
z turystycznego punktu widzenia... 
Mamy tu już swoje ulubione miejsca, ale wiemy też, co warto zobaczyć, a co zwyczajnie ominąć, bez większej straty i zawsze staramy się włączyć te subiektywne punkty na mapie, do pieszych wycieczek.
Nasze, rodzinne biuro turystyczne pokazało Londyn i nie tylko Londyn, już bardzo wielu osobom, zawsze angażując się na 100% i mając nadzieję, że nikt nie będzie żałował wyboru.
I tak... "już za chwileczkę, już za momencik" zjawi się w naszych czterech kątach kolejny turnus, który przyleci już jutro, z Łodzi.
Z uwagi na to, że nie będzie to dla nich pierwsza wizyta na Wyspach, to nasze codzienne wycieczki w celach poznawczych, muszą wyjść poza standardowe ramy i to zdecydowanie...
Zaplanowaliśmy więc m. in. całodzienną wycieczkę nad morze i sztukę Szekspira "Henryk V", w słynnym, okrągłym teatrze The Globe.
Wierzymy, że i tym razem nic nie pokrzyżuje nam planów i nasi łódzcy goście znów z chęcią, wrócą do nas za rok...