29 sierpnia 2013

Pamiętnik z wakacji - dzień siódmy (22.08) Skalne Miasto


Wyprawa do Skalnego Miasta była tak pewna jak wizyta w Pradze, czyli obowiązkowy punkt programu!
Byłam już tam dwukrotnie - raz z wycieczką, a raz na własną rękę, ale jest to niesamowicie urokliwe miejsce, więc chciałam tam zajrzeć ponownie.
Tereny nie były mi obce, więc tym razem też postanowiliśmy pojechać tam sami, by nikt nie ograniczał nas czasowo w kontemplowaniu 
czeskiej przyrody;)
Bilety na pociąg z Nachod mieliśmy kupione już w poniedziałek, ale warto wspomnieć, że do ich nabycia przygotowała mnie jeszcze w Londynie Martina, z którą na co dzień pracuję i z którą spotkaliśmy się ostatnio w Pradze. 
Ta, poprawnie gramatyczna formułka bardzo mi pomogła, bo na tak małych stacjach często angielski nie wchodzi w grę. 
Najważniejsza była dla nas wtedy "skupinova sleva", czyli zniżka grupowa i to, by ostatecznie wsiąść do właściwego pojazdu:)


Niestety radość nie trwała długo, ponieważ w pociągu okazało się, że nasz "spieszni vlak" nie zatrzymuje się w Skalnym Mieście, a co 
więcej skręca w zupełnie innym kierunku.
Zanim dogadaliśmy się z konduktorem, to zdążyliśmy przejechać dwie stacje i trzeba było dokupić kolejną "jiżdenkę", by móc się przesiąść
na ten, który nas tam zabierze.
Po około 30 minutach dotarliśmy w końcu na miejsce, ale żeby było zabawnej, to okazało się, że to nie ten sam dworzec, który widzieliśmy
12 lat temu...


Początkowo naiwnie wierzyłam, że tylko zawiodła mnie pamięć i że jesteśmy tam, gdzie powinniśmy być...
Niestety, okazało się, że bilet kupiliśmy do Skalnego Miasta, ale teplickiego, a nie adrszpaskiego, gdzie kiedyś byliśmy i... stąd ta różnica 
w krajobrazie;)
Od tego, które widzieliśmy dawniej, dzieliły nas  dwie stacje kolejowe i około 5km pieszo. Jak się okazało oba należą do tego samego 
rezerwatu przyrody, z tym ze adrszpaskie mają jezioro, które można przepłynąć z flisakiem, a teplickie są dużo większe i bardziej 
dzikie, a co za tym idzie i mniej zaludnione.



Pogodzeni z tą myślą, a nawet zadowoleni, że niespodziewanie zobaczymy coś nowego, ruszyliśmy na szlak, by w końcu nacieszyć oko 
tamtejsza przyrodą i popatrzeć na masywne bloki skalne, z których właśnie słynie to miejsce...




Podobnie jak w Błędnych Skałach, czy na Szczelińcu, większość z nich ma swoje nazwy. Mogliśmy podziwiać wyrzeźbione przez naturę 
kształty, przypominające m.in. "Topór Rzeźnicki", "Harfę Karkonosza", "Matkę z dzieciątkiem", czy "Leżącego niedźwiedzia", choć przyznam szczerze, że w ogóle nie mogłam się tych rzeczy dopatrzeć:)
Niektóre z nich osiągają nawet 100 metrów wysokości, co tworzy doskonałe warunki do wspinaczki, a sam rezerwat, jest idealnym miejscem
na spacer, nawet w upale.


Na szlaku, na chętnych czeka też podejście zrobione z ponad 300 schodów, po których dochodzi się na szczyt, z którego można obejrzeć 
panoramę rezerwatu i ruiny grodu Strmen. 



Po naszych dojazdowych atrakcjach i dość długiej wizycie w teplickich skałach, niestety było już za późno, by przejść jeszcze te adrszpaskie, 
ponieważ rezerwat zamykany jest o godz. 18.
Trochę było mi żal, że jesteśmy tak blisko, a nie mogliśmy tam dotrzeć, ale zostawimy je sobie na wizytę... za kolejne 12 lat, w końcu moneta 
w bramie życzeń została umieszczona:)


W drogę powrotną do Nachod ruszyliśmy dwoma pociągami, a stamtąd, trochę zmęczeni liczyliśmy na autobus do Kudowy, ale mimo
rozkładu nie przyjechał w ogóle, więc musieliśmy iść pieszo:(
Tym samym dodaliśmy sobie tego dnia kolejne 5km szybkiego marszu, by po godz. 20, mieć szansę złapania ostatniego PKSu do Polanicy.
Niestety lokalny transport po obu stronach granicy wydłużył naszą wycieczkę czasowo i kilometrowo, a zapowiadał się taki spokojny 
i lekki dzień;)
Mimo tego porannego stresu było naprawdę super!





27 sierpnia 2013

Pamietnik z wakacji - dzień szósty (21.08) Szczeliniec


Nadszedł dzień, kiedy znów można było wejść na szlak. 
Nareszcie odłożona na później wyprawa na Szczeliniec, mogła się odbyć bez pogodowych zakłóceń:)
Z samego rana wyruszyliśmy do Karłowa, a stamtąd już prosto do celu...
Droga bardzo krótka, więc po spokojnym podejściu... kamiennymi schodami, szybko znaleźliśmy się przy schronisku "Na Szczelińcu", 
skąd dalej malowniczym, skalistym rezerwatem, ruszyliśmy dookoła góry. 







Podobnie jak w "Błędnych Skałach" mijaliśmy tu różne bloki skalne i w kolejności było to "Ucho Igielne""Kaczęta""Tron Liczyrzepy""Wielbłąd""Małpolud" (na zdjęciu), "Diabelska kuchnia""Piekiełko""Niebo""Kołyska""Kwoka""Koński Łeb" i "Słoń"...



Po tym jak nacieszyliśmy oczy widokami, przeszliśmy do kolejnego schroniska - "Na Pasterce", które bardziej przypomniało mi 
dom mojej przyjaciółki w Gostyninie, niż górskie schronisko, dlatego nawet nie zostaliśmy tam na herbatę, tylko ruszyliśmy w trasę...
Po drodze mieliśmy spory zapas czasu, który ogólnie płynął niesamowicie wolno, więc postanowiliśmy wydłużyć tę trasę i przejść jeszcze 
dalej, na czeską stronę...


Kiedy dotarliśmy do niesamowicie zadbanej i czystej wioski Machovska Lhota, słońce grzało w najlepsze, więc skusiliśmy się na podejście 
o kolejny kilometr do miasteczka Machov.




Tam rzeczywistość sprowadziła nas na ziemię, ponieważ szybko okazało się, że na transport do Polski nie mamy co liczyć i to, co nam zostało, 
to jedynie liczyć na siebie i swoje nogi...
Ośmiokilometrowy dystans pieszy do Karłowa nie stanowił problemu, mimo, ze nogi powoli dawały się we znaki, ale w tej sytuacji 
na krajoznawczy spacer nie mogliśmy sobie pozwolić...
Musieliśmy dotrzeć do Karłowa w ciągu dwóch godzin, by złapać ostatni autobus do Polanicy. 
Udało się, choć po tym leśnym maratonie, moje dolne kończyny były jak dwa masywne bloki skalne - ledwo wysiadłam z autobusu;)






26 sierpnia 2013

Pamiętnik z wakacji - dzień piąty (20.08) Polanica Zdrój


Pogoda wciąż nie pozwalała wyjść w góry, więc odpoczywaliśmy, spacerując po Polanicy i odkrywając jej uroki...





Atrakcją tego dnia był letni tor saneczkowy i zjazd po rynnie, który spodobał się nam wszystkim na tyle, ze postanowiliśmy jeszcze
raz to powtórzyć przed wyjazdem;)





Podczas spaceru, trafiliśmy też na lokalny targ z owocami i warzywami, na którym stałam jak zaczarowana i chłonęłam ich świeży zapach...
Dopiero tam, prawdziwa woń jabłek, które pochłaniałam kilogramami, pietruszki, czy kopru, uświadomiła mi jak wiele tracę, mieszkając na
co dzień w wielkim mieście:(
Bardzo, ale to bardzo zazdroszczę Wam wyboru i... tych prawdziwie organicznych produktów!
Możecie się śmiać, ale ten targ był moją osobistą atrakcją dnia, a wspomnienie równie silne jak inne, które mam podczas tego wyjazdu.
Na długo pozostanie mi w pamięci... Rewelacja!




23 sierpnia 2013

Pamiętnik z wakacji - dzien czwarty (19.08) Nachod


Po upalnej niedzieli przyszedł deszcz, który zatrzymał nas w mieście, ale nie w domu....
Zaplanowaną wycieczkę na Szczeliniec musieliśmy jednak odłożyć na potem i tego dnia wybraliśmy się do Nachod, by znów odświeżyć 
sobie pamięć;)
Dotarliśmy tam pieszo, ponieważ to przygraniczne miasteczko leży zaledwie 7km od Kudowy i choć jest małe, to jest tam wszystko, 
co potrzeba i tylko... 3 proc. bezrobocie!


Po skromnej sesji zdjęciowej na miejskiej Starówce, usłanej rusztowaniami, zjadłam "syr z hranolkami", czyli zapiekany ser z frytkami 
i mimo deszczu, ruszyliśmy dalej w miasto, a raczej miasteczko:)




W drodze powrotnej wstąpiliśmy do Parku Zdrojowego w Kudowie na odpoczynek... u wód:)






A stamtąd już prosto do Polanicy i... kolejny dzień za nami:(






21 sierpnia 2013

Pamiętnik z wakacji - dzień trzeci (18.08.) - Ahoj Praho!


Niewielka, bo zaledwie trzygodzinna droga dzieli nas obecnie od Pragi, więc postanowiliśmy pojechać tam na niedzielny spacer:)
Upał był nieziemski, ale radość z ponownych, czwartych już odwiedzin w tym mieście, stłumił celsjuszowe niedogodności w zarodku:)


Ostatnio, gościłam tam na dłużej cztery lata temu i mimo upływu czasu, Praga wciąż jest niesamowicie malownicza i choć pełna ludzi, to
bardzo czysta...
Spacer rozpoczęliśmy na Hradczanach, gdzie trafiliśmy na zmianę warty i skąd później można było cieszyć oczy panoramą starego miasta... 




Tego dnia dotarliśmy jeszcze na Placu Loretański i pod zegar Orloj, a także do Katedry św.Wita i na most Karola, chłonąc każdą cząstkę
czeskiej stolicy...







Podczas tego spaceru udało mi się również spotkać z Martiną -  moją czeską koleżanką, z którą na co dzień pracuję, a która akurat w tym 
samym czasie, przebywała w swoim rodzinnym mieście:)
To praskie spotkanie planowałyśmy jeszcze w Londynie, trzeba było tylko później dograć szczegóły... i wszystko przebiegło tak jak chciałyśmy:)
Z Placu Wacława poszliśmy razem na tradycyjne, czeskie jadło, a w ramach deseru, Martina zabrała nas do swojej ulubionej lodziarni 
na tzw. "toczeną zmrzlinę", czyli nasze lody włoskie, robione według tej samej receptury, którą stosowano, gdy jeszcze jako mała dziewczynka przychodziła tam ze swoją babcią. Było smacznie i naprawdę miło:) 
W dalszej części dnia, zahaczyliśmy jeszcze o Złotą Uliczkę, której artystyczny klimat, stał się jednym z ważnych symboli miasta i może dlatego, wejście na teren tego "dobra narodowego" kosztuje już... 260 koron.




Po siedmiu godzinach od przyjazdu do Pragi, spacer musiał dobiec końca...
Niestety trzeba było się pożegnać!


Do naszej polskiej bazy wróciliśmy na późną kolację i zaczęliśmy kolejne planowanie...