30 lipca 2013

Roślinne kompozycje


Do tej pory jedyny Bach o jakim słyszałam to... Jan Sebastian, ale jak się okazuje, to samo nazwisko nosił również angielski lekarz, bakteriolog 
i homeopata, który skomponował... naturalne esencje kwiatowe w postaci kropli.
Wczoraj pisałam o aromaterapii i kroplach zapachowych, więc pozostanę jeszcze chwilę w tym temacie i dodam słów kilka o kroplach, które leczą...
Dr Bach, znany jest wielu ludziom głównie ze swojego "antidotum" - Rescue, które ponad 80 lat temu, powstało w jego domu. Z powodzeniem sprzedawane jest do dziś tym, którzy wolą się leczyć naturalnymi metodami i w tej chwili dostępne są w postaci kropli, tabletek, a także kremów, czy balsamów do ust. 


Oprócz tego lekarstwa, powstały później inne kompozycje, ściśle oparte na terapii kwiatowej dr Bacha.
Zamknięto je w 38 pojedynczych buteleczkach z dozownikiem w postaci aptecznej pipety i dla ułatwienia, podzielono według siedmiu grup tematycznych, a raczej problematycznych, takich jak: obawy i lęki, brak pewności, brak zainteresowania, nadwrażliwość, samotność, zniechęcenie i rozpacz oraz nadgorliwość.
Każda z tych grup zawiera pojedyncze nazwy kropli i opis symptomów, którym są dedykowane, np. apatia, poczucie winy, nietolerancja,
czy potrzeba zmiany i w zależności od "schorzenia", poleca się im konkretny zestaw.


Co ciekawe, można je ze sobą dowolnie łączyć, stosując po dwie krople każdego, na szklankę wody i... magiczna mikstura jest gotowa do spożycia.  
Pomyślcie, z jaką łatwością, codziennie sami wybieramy dla siebie witaminy, czy inne suplementy diety, więc może to właściwy moment na naturalne leki dla... duszy?
Wcześniej nigdy ich nie próbowałam, ale zwrócił mi na nie uwagę nasz "lekarz rodzinny" z Gdańska, który dużo wie na temat zdrowego stylu życia, ponieważ uczy innych jogi i osobiście sam wciąż zgłębia jej tajniki... Popatrzył z dystansu na moje sprawy, posłuchał, posprawdzał
i wkrótce dostałam swoją pierwszą receptę:)


Słyszałam, że "leki" z apteki dr Bacha są skuteczne.
Dowiedziono, że w krótkim czasie, pomagają uwolnić się od negatywnych emocji oraz odnaleźć brakujący element swojej układanki...
bez szkody dla zdrowia!
Nie mam więc nic przeciwko, by poddać się tej kuracji. Pozostaje tylko regularnie je stosować i czekać na efekty:)
Czas pokaże!







29 lipca 2013

"Działa jak... natura chciała"


Przeczytałam gdzieś niedawno, że psi nos wyposażony jest w... 220 milionów receptorów, wychwytujących zapachy, a ludzki "tylko" od 5 do
20 milionów.
Nie jest jednak z nami aż tak źle, ponieważ mamy zdolność rozpoznawania konkretnego zapachu, a ignorować pozostałe!
Jak wiadomo różne aromaty mogą przywoływać wspomnienia i odnosić nas do konkretnych wydarzeń z przeszłości...
Na mnie tak właśnie działa zapach drożdżowego ciasta i jak tylko go czuję, widzę przed oczami moją babcię... 
Mam 5, a może 6 lat, siedzimy sobie razem w domu i z okna na 9 piętrze obserwujemy przechodniów, chowających się przed deszczem 
pod kolorowymi parasolkami. Uwielbiałam to!!!
W tle gra cichutko Polskie Radio, a to ciasto drożdżowe stygnie nam w kuchni, na deser:)
Może dlatego do dziś tak bardzo go lubię, nie tylko za smak ale również za to cenne wspomnienie sprzed lat, które wraca za każdym razem, 
gdy tylko to ciasto rośnie w piekarniku... Jego unoszący się po domu aromat, zawsze wtedy przypomina mi moje beztroskie dzieciństwo... 
Hmm... zrobiło się trochę sentymentalnie... dlatego wracam, by dokończyć swój główny wątek, czyli aromatów ciąg dalszy:)



Natura wie, co dla nas dobre, dlatego domowa aromaterapia staje się coraz bardziej popularna. 
Już obecnie na rynku, dostępne jest całe mnóstwo naturalnych olejków eterycznych. Ich niewielką ilość wystarczy dodać do kominków zapachowych, czy do kąpieli, a jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki,  aromat wypełni całe pomieszczenie i odmieni nasz nastrój...



Olejki eteryczne można zwykle kupić w małych, 10 lub 20ml buteleczkach, między innymi w drogeriach, czy sklepach z produktami organicznymi. 
W zależności od naszych potrzeb, należy je dobrać, tak by móc w pełni wykorzystać ich możliwości terapeutyczne i czerpać z ich naturalnego bogactwa.
Dla tych, którzy potrzebują energetycznego zastrzyku polecam miętę oraz zieloną herbatęponieważ znane są z tego, że podnoszą wydolność organizmu.
Dla tych, którzy wręcz przeciwnie, chcą spać spokojnie, proponuję lawendę, szeroko znaną ze swoich uspokajających właściwości... 
Jak powszechnie wiadomo, jej zapach relaksuje po męczącym dniu, dlatego bez względu na porę roku, zawsze mam ją w swoim domu:)
Tym, którzy się uczą i czekają na jakieś egzaminy, polecany jest rozmaryn, ponieważ poprawia kreatywność i pozwala przyswoić dużą partię materiału, podobnie jak aromat cytryny, róży, czy cynamonu, które także ułatwiają zapamiętywanie. 
A, gdy przeciwnie, chcemy właśnie od tych zapachów odpocząć, to z pomocą przyjdzie kawa, która oprócz tego, że usuwa znużenie, to jeszcze neutralizuje wszelkie aromaty wokół nosa, dlatego jest niezastąpiona w perfumerii. Wystarczy tylko powąchać ziarenka!
Jak widać, natura jest dobra na wszystko, trzeba tylko chcieć ją poznać, co oczywiście polecam, życząc pachnącego tygodnia!!!





28 lipca 2013

Coś od... Grzegorza Turnaua

Słowo na niedzielę (39)

"Bardzo dobrze, że trwam w udanym związku, dzięki temu życie oszczędziło mi wielu rozpaczliwych sytuacji.
Myślę, że zakochać się można zawsze, i na to trzeba uważać... żeby sobie i komuś innemu nie zrujnować życia.
Trzeba umieć wycofywać się się z sytuacji, która może skrzywdzić drugiego człowieka.
Po to mamy rozum."







26 lipca 2013

Jest dobrze!


Wczorajsze szkolenie z przedstawicielem firmy Vichy, na którym byłam, uświadomiło mi, że nie powiedziałam Wam jeszcze o wynikach "wodnej kuracji", którą zaczęłam na początku czerwca, by ratować swoją przesuszoną skórę;)
Domyślacie się, że nie było mi łatwo, ale konsekwentnie, dzień po dniu, piłam dużo większe ilości wody mineralnej i to dużo częściej niż dotychczas. Wszystko po to, by polepszyć wynik, a przede wszystkim kondycję swojej skóry.
Nie da się ukryć, że pomogła mi w tym pogoda i najcieplejsze od sześciu lat na Wyspach, lato!
By umilić sobie ten obowiązek, piłam ją z mniej tradycyjnej butelki, którą nabyłam specjalnie na tę okoliczność, a dla lepszego smaku i większej ochłody dodawałam do niej... liście świeżej mięty!
Wkrótce, przywykłam do istnienia wody w mojej codzienności:) i z perspektywy czasu stwierdzam, że wcale nie jest taka "ciężkostrawna";)
Co więcej, w krótkim czasie, ta przymusowa "terapia", stała się moim nawykiem i obecnie butelka wody zajmuje w mojej torbie równie ważne miejsce jak bilet, czy klucze.
Naprawdę nie wyobrażam sobie bez niej wyjścia z domu, co w moim przypadku jest już ogromnym sukcesem;)
Podczas prawie dwumiesięcznej "kuracji", wskaźniki testów nawilżenia skóry mozolnie, ale jednak, pięły się w górę i dziś mogę pochwalić się naprawdę dobrym rezultatem... 78% !!!
Uzyskanie takiego wyniku z pewnością przyspieszyłam trochę zmianą produktów do pielęgnacji twarzy, ponieważ od miesiąca stosuję głęboko nawilżający krem Vichy - Aqualia na noc oraz Vichy - Idealia  na dzień, ale jak widać dobrze zrobiłam, ponieważ wszystko razem zgrało się... idealnie.
Jestem bardzo zadowolona, choć wiem, że może być jeszcze lepiej, dlatego nie zamierzam na tym poprzestać... szczególnie teraz, kiedy picie wody weszło mi w nawyk;)
Udanego weekendu!







24 lipca 2013

A jednak..


Myślałam, że już do jesieni będziemy musieli zadowolić się pachnidłami, które miały swoje premiery w czerwcu, a tu niespodzianka...
Pojawił się właśnie, typowo letni zapach dla kobiet, "Honey", w bardzo plastycznym flakonie, jak zwykle z resztą, gdy jest to Marc Jacobs...


Ponadto, od dziś, na półkach stać będą także kolejne, trzecie już perfumy Taylor Swift - "Taylor", słodkie jak te poprzednie...


oraz Escada Especially - Elixir, które są zdecydowanie bardziej skoncentrowane od wcześniejszej wersji...


W połowie tego upalnego lata, nie zapomniano również o mężczyznach, którzy od dzisiaj mogą testować i kupować dla siebie rześki zapach 
od Paco Rabanne - "Invictus", którego butelka przypomina grecki puchar zwycięstwa, a dedykowany jest właśnie tym, którzy pewnym krokiem po to swoje trofeum, zmierzają.


Drugą i zarazem ostatnia na chwilę obecną, nowością jest zapach Ralpha Laurena - "Polo Red", który łączy w sobie ciepłe nuty szafranu 
i świeżość czerwonego grejpfruta.
Opakowaniem przypomina ostatnie pachnidło Hugo Boss i co widać na załączonym obrazku, jego nazwa rzeczywiście nie mogła być już bardziej oczywista;)


To tyle z mojego pachnącego kramiku:)
Teraz trzeba będzie poczekać do końca sierpnia na kolejną, bardziej jesienną odsłonę.    
Na razie jednak wciąż jest lato, więc cieszmy się nim, dopóki je mamy!
Pozdrawiam ciepło.... napraaaawdę cieeeepło;)





22 lipca 2013

Londyn... z ostatniej chwili:)


Dzisiaj, późnym popołudniem, świat obiegła wiadomość, na którą ostatnio wszyscy tak bardzo czekali...

                              Księżna Cambridge urodziła chłopca!



W końcu dziennikarze zejdą z drabin, które w hurtowych ilościach znikały ze sklepów i zajmą się czymś konkretnym...
Chociaż, obawiam się, że po tak długim siedzeniu przed szpitalem, zgromadzili w sobie tyle energii, że teraz tym bardziej nie odpuszczą i pokażą co potrafią...
Pewnie zapraszani, czy nie, będą już zawsze obecni w życiu tego "biednego" - trzeciego, w kolejności do angielskiego tronu, małego Księcia...
Nie zazdroszczę... temu Dziecku rzecz jasna, którego imię pewnie już wkrótce poznamy! 
Miasto świętuje od chwili ogłoszenia "dobrej nowiny" i chyba jeszcze długo nie zaśnie tej nocy, a jutro... z pewnością to szaleństwo zacznie się na nowo...
Życzcie mi cierpliwości:)





Może morze...


Ostatni weekend spędziłam ze znajomymi nad morzem...
Planowaliśmy wybrać się do Southend-on-Sea, a w efekcie tylko tamtędy przejechaliśmy,  cumując na dłużej w Shoeburyness... 
W tym miejscu plaża jest już piaszczysta, ale jednak do jakości naszego bałtyckiego piasku, dzielą go lata świetlne... 


Pogoda była więcej niż dogodna, więc rozsiedliśmy się wygodnie, by popatrzeć na morze, ciesząc się tą jakże cenną, sielską chwilą...
Po około 40 minutach woda zaczęła się od nas stopniowo oddalać, by ostatecznie zniknąć nam z oczu:)


Odpływ wody morskiej, który jest tu zjawiskiem jak najbardziej naturalnym, pozwolił nam wejść tam, gdzie zwykle nie jest to możliwe, 
a przynajmniej nie w suchym ubraniu, wiec aż podskoczyłam z radości;)



Z drugiej strony jednak, było nam trochę żal - w końcu wybraliśmy nad morze, a nie dane nam było się nim nacieszyć, więc pojechaliśmy 
w druga stronę, do Westcliff-on-Sea, ale tam też sytuacja była podobna.
Morza Północnego nie udało nam się dogonić i przez długie godziny nadal nie było w zasięgu ręki, a nawet wzroku:)




Nie doczekaliśmy się go już tego dnia i musieliśmy wyjechać bez pożegnania...
Po prostu  morze nie wróciło do swojego brzegu przed naszym powrotem do Londynu... i tyle go widzieliśmy:)
Teraz zbliża się burza, a ja zaraz muszę wyjść do pracy... no cóż, nie ja jedna dzisiaj:(
Miłego tygodnia!!!





21 lipca 2013

Coś od... Magdaleny Cieleckiej

Słowo na niedzielę (38)

"Chciałabym jeszcze być szczęśliwa. A co to dla mnie oznacza? Jeszcze nie wiem. 
Do tej pory życie mnie dość bogato obdzielało, ale nie mam poczucia, że zjadłam już wszystkie pyszne ciastka i teraz już będzie posucha, że nic więcej od życia nie dostanę. 
Myślę, że generalnie gram fair. Wierzę, że to dobro do mnie wróci. Wierzę, że każdy z nas ma do wypełnienia jakiś plan. Trochę się temu poddaję (...)
Nie planuję ani nie odhaczam na kartce zaliczonych zadań czy spełnionych marzeń. 
Wolę, jak wszystko dzieje się spontanicznie."






20 lipca 2013

Ikona

Czytałam ostatnio o Richardzie Avedonie, którego początki fotograficznej kariery przedstawione zostały w filmie "Zabawna buzia", z Audrey Hepburn w roli tytułowej. 
Dla niego, Audrey była muzą, a on dla niej kimś, komu mogła bezgranicznie zaufać w sprawach zawodowych i właśnie to sprawiło, ze wzajemnie stworzyli sobie idealne warunki do pracy. 
Przez wiele lat Avedonowi i innym fotografom udawało się uchwycić jej naturalne piękno oraz elegancję, dlatego powstało mnóstwo zdjęć, które można teraz oglądać w nieskończoność..


Książka Donalda Spoto - "Oczarowanie",  którą kiedyś na temat życia Audrey przeczytałam, też dużo ich zawiera i jednocześnie utwierdza nas w przekonaniu, że Hepburn była niezwykle sympatyczną osobą. 
Wyczucie stylu i wrodzona naturalność sprawiła, że oglądanie filmów z jej udziałem było jest i zawsze będzie prawdziwą przyjemnością. 


W styczniu tego roku minęło 20 lat od śmierci Audrey, ale świat wciąż pamięta ją oraz jej filmowe bohaterki. 
Warto wspomnieć, że zanim Audrey Hepburn została aktorką, uczęszczała na lekcje baletu, pracowała jako modelka i statystka, by w końcu zacząć grać swoje pamiętne role...
Pojawiła się na ekranie wielokrotnie m. in. w "Sabrinie", "Wojnie i pokoju", "Jak ukraść milion", "My fair lady", czy w "Dwojgu na drodze" 
i "Niewiniątkach".
Przy następnej okazji, sama, z chęcią obejrzę (po raz kolejny) film - "Rzymskie wakacje", czy "Śniadanie u Tiffany'ego", w których grała, ponieważ to jedne z moich ulubionych...




Z czasem jednak, zrezygnowała z występów przed kamerą, by dobrowolnie stać się ambasadorką dobrej woli w Unicef, co sprawiło, że resztę życia poświęciła innym, niosąc pomoc tym najbardziej potrzebującym...
Za swój trud i poświęcenie, otrzymała Prezydencki Medal Wolności od George'a Busha, a pośmiertnie przyznano jej nagrodę za całokształt pracy dla tej organizacji.



Dla mnie była jest i będzie ikoną godną naśladowania, co potwierdzają zdjęcia sprzed lat, nie tylko te związane z modą...





A teraz, czy to z zabawną buzią, czy ze śniadaniem u Tiffany'ego, a może nawet podczas rzymskich wakacji... życzę Wam udanego weekendu:)






18 lipca 2013

Następna do kolekcji...


Każda wizyta w Polsce oznacza dla mnie jedno... więcej książek do czytania:)
Zapasy robię za każdym razem, gdy tam jestem, chodząc po księgarniach z wcześniej przygotowaną listą - to taki mój stały punkt programu:)


Ostatnim razem upolowałam wszystko, co chciałam, a że trafiłam jeszcze na dodatkowe promocje, to dużo trudniej było mi przeprowadzić selekcję i znów miałam... nadbagaż:)
Po prostu, ciężko jest się im oprzeć, a jeszcze gorzej zostawić w sklepie...
Przywiozłam więc ze sobą kilka kilogramów papieru, redukując jednocześnie pozostałe elementy wyposażenia plecaka... i nie żałuję;) 
Przy okazji trwającego sezonu urlopowego (kto go ma, to ma), polecam Wam jedna z nich - książkę Marcina Mellera i jego żony - Anny Dziewit, o Gruzji.


"Gaumardżos" to taki subiektywny przewodnik, który powstał w oparciu o ich osobiste doświadczenia wyjazdowe.
Dzięki temu nie jest on tylko alfabetycznym spisem miejsc godnych polecenia, ale pełną humoru opowieścią, mówiącą o jej mieszkańcach, tamtejszej kulturze i panujących w Gruzji, zwyczajach. 
Życzę miłego odbioru, ponieważ to bardzo ciekawa lektura, nawet dla tych, którzy tego lata się tam nie wybierają... 
A ja zabieram się za kolejną pozycje z półki, bo następna wizyta w Polsce już w przyszłym miesiącu:)









16 lipca 2013

Niedziela na... cmentarzu


W Londynie nadal upał, o czym już wiecie, ponieważ bardzo często to podkreślam:) 
To już prawie dwa tygodnie bez chmur i deszczu, co dziwi nawet najstarszych mieszkańców:)
Ostatnie, tak gorące lato na Wyspach, było jednocześnie moim pierwszym tutaj, zaraz po przyjeździe. Równie wysokie wtedy temperatury, budziły zdziwienie, a londyńscy taksówkarze, w ramach żartu, rozbijali jajka na maskach swoich czarnych samochodów, udowadniając, że się zasiądą 
w promieniach południowego słońca... 
W ciągu ostatnich dni, taki test też wypadłby pomyślnie, ponieważ ciężkie powietrze znów nie pozwala nam swobodnie oddychać. 
Ale nie narzekamy, a co więcej, mamy temat do rozpoczęcia rozmowy:) 
W słonecznie gorącą niedzielę znów pół miasta wylegiwało się w parkach, inni wyjechali nad morze, a ja znalazłam się na... cmentarzu, który dawno chciałam zobaczyć...


Cmentarz znajduje się na pieszej trasie między stacjami Highgate i Archway, niedaleko parku Hampstead Heath.
Dzieli się go na dwie części - East (młodszą) oraz West (datowaną na 1836 rok), z czego tę wschodnią można zwiedzać samemu, po uprzednim kupieniu biletu, a zachodnią, tylko w towarzystwie opłaconego przewodnika.
Rocznie, odwiedzany jest przez pół miliona ludzi, chcących osobiście zobaczyć cmentarz, uznawany za jeden z najpiękniejszych z epoki wiktoriańskiej, przyjrzeć się bliżej samej architekturze, wsłuchać w ciszę i poczuć tę tajemniczą atmosferę, która była i jest nadal, inspiracją dla wielu artystów...
Obszar samego cmentarza, na którym zostało pochowanych około 170 tysięcy osób, a także dość gęsty las, wśród którego jest położony, gwarantuje dodatkowe emocje, szczególnie w mgliste popołudnie listopada...
Ja nie zamierzałam czekać aż do jesiennego zmroku, bo choć raczej twardo stąpam po ziemi, to nie chciałam kusić losu:)
Nieoficjalnie mówi się o nim, że straszy i że jest jednym z najbardziej nawiedzonych miejsc w Europie... dlatego celowo wybrałam się tam
w środku lipcowego dnia:)


Highgate Cemetery jest odpowiednikiem warszawskich Powązek, gdzie spoczywają ludzie, zasłużeni dla swojego miasta i kraju. 
Zwiedzanie nie sprawia żadnego kłopotu, a dodatkowa mapa, rozdawana przy wejściu, ułatwia odnalezienie tych najbardziej znanych grobów...
Podczas mojego niedzielnego spaceru, mijałam te historyczne - angielskich pisarzy, architektów i ówczesnych inwestorów, włączając piekarza - Richarda Smitha, który w 1886 opatentował specjalny sposób obróbki ziarna, umożliwiający produkcję chleba pod nazwą "Hovis" na szeroką skalę, a który to chleb do dziś jest jednym z najbardziej widocznych w angielskich supermarketach.. 
Na cmentarzu, swoje miejsca spoczynku mają również żołnierze, w tym nasi, polscy, którzy z wyboru lub z konieczności znaleźli się
na angielskiej ziemi.


Podczas wędrówki między alejkami, nie da się nie zauważyć także tych bardziej współczesnych pomników pamięci, stworzonych
dla miejscowych muzyków, prawników, dziennikarzy, a nawet strażaków...
Wśród najchętniej odwiedzanych jest pomnik Karola Marksa, którego nie trzeba przedstawiać...


a także zmarłego w 2010 roku - Malcolma McLarena, założyciela grupy Sex Pistols, na grobie którego, wymownie rozrzucono białe pióra...


Wiele z nich ma bardzo ciekawą architekturę, która często nawiązuje do tego kim byli lub z czego słynęli za życia, dlatego zostawiam Wam
teraz te zdjęcia jako mały wycinek tego, co tam widziałam...





I anioły... które tam czuwają i dzięki którym ta wycieczka się udała...



Zgadzam się, że wybrałam dość oryginalny sposób na weekendowy relaks... ale dzięki temu, udało mi się spędzić czas w ciekawym historycznie, miejscu i uniknąć tłumów, choć zapewniam, że też byłam wśród ludzi:)
Z uwagi na ogromną wartość zabytkową, cmentarz ten uznany został za rezerwat i jest  terenem chronionym, naprawdę godnym polecenia...
Miłego dnia!