30 marca 2014

Coś od... Brigitte Bardot

Słowo na niedzielę (67)

"(...) Gdy przed czterdziestką zrezygnowałam z kariery filmowej,  pierścionki,  naszyjniki i bransoletki do niczego nie były mi już potrzebne.
Po namyśle pozbyłam się również bardziej osobistych rzeczy - sprzedałam suknię, w której brałam pierwszy ślub, mój portret namalowany
w dzieciństwie, a nawet swoją pierwszą gitarę.
Pieniądze przeznaczyłam na kampanie wspierające zagrożone gatunki.  
I po raz pierwszy poczułam,  że robię coś naprawdę wartościowego.
Choć niektórzy zaczęli wtedy mówić, że oszalałam."





28 marca 2014

"Damskie segmenty"

Jakiś czas temu w Polsce zostało przeprowadzone pierwsze, pełne badanie konsumentek - „Polki same o sobie” - "zawierające segmentację rynku – nie demograficzną, ale „motywacyjną”.
Celem badania było poznanie i zrozumienie współczesnych Polek, ich światopoglądu, zachowań konsumenckich, motywów podejmowanych przez nie decyzji, oczekiwań, życia codziennego oraz wielu związanych z nim aspektów takich jak: postrzeganie siebie i świata, (...)."
Badanie pozwoliło wyodrębnić siedem typów kobiet, które to typy zamieszczam poniżej...

1. Niespełnione siłaczki (24%):
Zmęczone codziennością panie, dręczone poczuciem straconych szans. 
Zapracowane, ale jednocześnie obowiązkowe i zostawione same sobie.

2. Zachłanne konsumpcjonistki (17%):
To te, dla których wartościowsze jest samo posiadanie niż bycie, bez względu na wiek...
 za http://pawlikowska.blog.onet.pl/2013
Widzą się też w roli zadbanej pani domu, która chętnie korzysta 
z pieniędzy swojego, pracującego męża.

3.Obywatelki świata (14%):
Mogą mieszkać wszędzie.
Są młode i wciąż zdobywają wiedzę, by podnosić swoje kwalifikacje. 
Wiedzą czego oczekiwać od życia, a nowoczesne technologie nie są im obce.

4. Rodzinne panie domu (13%):
Najważniejsze są dla nich najbliższe osoby, którym mogą podporządkować całe, swoje życie.
Domatorki bez większych oczekiwań.

5. Rozczarowane życiem (13%):
To osoby w średnim wieku lub starsze, którym przeszłość nie przyniosła nic dobrego, 
a i skromna teraźniejszość nie daje nadziei na lepszą przyszłość.

6. Spełnione profesjonalistki (10%):
To Polki, idealnie łączące pracę zawodową z domowymi obowiązkami, 
spełniając się równocześnie na obu polach, gdy zajdzie taka potrzeba.

7. Osamotnione konserwatystki (10%):
Grupa kobiet, o stałych poglądach, z ustalonym sztywno podziałem ról. 
Mieszkają najczęściej w małych miastach lub na wsi. Trochę znudzone, ale bierne w działaniu. 



Jak tak się bliżej przyjrzeć tej ankiecie, to rzeczywiście jest o nas...
Nie wiem jak Wy, ale ja dość szybko odnalazłam siebie wśród tej "szczęśliwej siódemki", choć nie ukrywam, że jako typ trochę
bardziej skomplikowany... widzę się też jeszcze w innej grupie, więc nie dam się tak łatwo zaszufladkować:))
Miłego weekendu!



25 marca 2014

Chińskie danie... po domowemu



Mimo, że w Londynie dzisiaj pada, czym pewnie nie jesteście zaskoczeni, to jednak mamy wiosnę...
Z reguły kapryśna na Wyspach pogoda, pozwoliła nam się nią ostatnio naprawdę cieszyć! Przez ponad dwa tygodnie Londyn trzymał się dzielnie 
i nie dał przysłonić swojego błękitnego nieba żadnymi deszczowymi chmurami... aż do dzisiaj. No, cóż mam nadzieje, że to tylko stan przejściowy i że znów wróci do nas słońce...
Na taki właśnie szary dzień, proponuję kolorową chińszczyznę w domowym wydaniu, czyli kolejne proste i szybkie danie.
Połączyłam ze sobą to, co akurat miałam w domu i tym samym, na moim woku znalazła się pokrojona: kapusta, papryka, marchewka, pędy bambusa, mięso z indyka (może być również pierś z kurczaka, wołowina lub po prostu... wersja bez mięsa), sos sojowy i prażone ziarna sezamu.
Pokrojone składniki, przesmażyłam stopniowo aż do miękkości, a na sam koniec, dokładnie na 3min. (według przepisu
na opakowaniu) dodałam makaron chiński (noodle).


Polecam i życzę słonecznego dnia, choć pewnie wcale nie muszę, bo go macie, co?
Jeżeli jednak chwilowo za Waszym oknem jest podobnie jak u mnie, to niech chociaż w sercu... będzie maj!!!






23 marca 2014

Coś od góralki i ceperki, czyli "Zakopane odkopane"...

Słowo na niedzielę (66)

"Lata 60. i 70. to - podobnie jak w całej Polsce - początek końca jakiegokolwiek stylu i dobrego smaku.
Z tego czasu pochodzą najbardziej obrzydliwe zakopiańskie bloki, nie mówiąc  już o domach wczasowych; makabryczne, ale wybudowane
w najpiękniejszych widokowo miejscach Zakopanego, by lud pracujący wiedział jak kocha go jedynie słuszna władza. 
To także czas, gdy górale za "wielką wodą" zbijali fortuny i stawiali za nie gdzie się dało ogromne murowane domy. Jeśli nie zostały one umajone jednym z aktualnie dostępnych za dewizy kolorów (pistacja, róż, fiolet), pozostały nieotynkowane przez kolejnych trzydzieści lat (...). 
Czasy współczesne pod Tatrami to już urbanistyczne kopanie leżącego. Władzę przejęli deweloperzy - współcześni szamani ziemi i przestrzeni, którzy potrafią apartamentowcami zabudować nawet najmniejszy placyk.
Mieszkanie na mieszkaniu, ogródek w ogródku, wszystko upchnięte w niewyobrażalnym ścisku i skąpane w nowobogackiej szpetocie.
Przy tym całej Polsce wmawia się, że zakup 40m kw. w Zakopanem za niebotyczne pieniądze to złapanie Pana Boga za nogi.
Te wymuskane z pozoru budynki to niestety najczęściej budowlane buble. Wszystko w nich widać,  wszystko słychać i wszystko czuć.
Nie będziemy jednak żałować ich mieszkańców. Żałujemy za to, że te szkaradzieństwa zostaną w zakopiańskim krajobrazie przez najbliższe
sto lat. I kto wie, może już na zawsze odbiorą miastu to, co najcenniejsze: wdzięk, intymność i swoistą zażyłość przez wieki budowaną przez górali
i ich gości. 



Czyż nie dla rosołu pani Marysi i długich z nią wieczornych rozmów przy piecu tłukliśmy się godzinami do Zakopanego z Warszawy z Poznania,  czy Gdańska?





20 marca 2014

Moda wagonowa:)

Przeczytałam ostatnio, że w Pekinie za wniesienie jedzenia do metra (wliczając też napoje) grozi kara finansowa i w przeliczeniu na naszą
rodzimą walutę wyniesie jakieś 250zł!
Od razu pomyślałam, że przydałoby się wprowadzić ten przepis w londyńskim metrze, gdzie czuję się często jak w...  wagonie restauracyjnym. 
Z braku czasu na spokojny posiłek, wiele osób pożywia się między swoimi docelowymi stacjami, jakby byli w składzie dalekobieżnym, jedząc kanapki, słodycze, a także, co jest największą zmorą dla mojego nosa - olejowe "pyszności" z McDonald's, czy KFC:(
Ostatnio też, w czasie drogi do pracy, usiedli przy mnie panowie z wielkimi kartonami pizzy pepperoni i, o zgrozo... zaczęli ucztować w najlepsze, trzymając je na kolanach. 

Mieszanka zapachów była naprawdę ciężka do zniesienia, więc cieszę się, że jechałam tylko dwie stacje, bo w przypadku dłuższej podróży
na pewno zmieniłabym wagon.
Kiedyś miałam też wątpliwą przyjemność siedzenia na przeciwko chłopaka, który widocznie nie mógł doczekać się zjedzenia zakupionego wcześniej dania i jeszcze zimne kroił... biletem miejskim tzw. Oyster card i zajadał w najlepsze!!!
No, cóż zrobiło się mało apetycznie, więc resztę "głodnych przypadków" pominę milczeniem, choć wierzcie mi, że nie są pojedyncze, dlatego
aż się proszą o tę karę... 
Ale jedzący w metrze to nie jedyna grupa pasażerów,  którą częstowałabym... mandatami za utrudnianie życia współpasażerom - do drugiej należą kobiety, zmieniające kosmetykami swoje zaspane lica:)
Makijaż w miejscu publicznym, w obecności obcych sobie ludzi jest również zagrożony karą w Chinach, czy w kraju kwitnącej wiśni...
ale oczywiście nie w Londynie.
Tutaj nikt tego nie zabrania, choć do pełnego poparcia tych, którzy muszą być tego świadkiem też jeszcze daleko. 
Wciąż nie mam roweru i zdana jestem na codzienne środki transportu, wiec do takich, czy innych widoków trochę przywykłam.
Już tak nie dziwią, ani nie szokują, ponieważ mają miejsce od dawien dawna, a mimo to wciąż podziwiam panie, które bez żadnego skrępowania pokazują innym co robią, by wyglądać lepiej i podczas ruchu, nie zawsze przecież jednostajnie ciągłego, aplikują sobie tusz do rzęs, czy kreskę
na powiece.
Jeszcze pół biedy, gdy do tej codziennej metamorfozy zalicza się podkład, cienie do powiek, czy ten wspomniany tusz do rzęs, ale w piątkowy wieczór zaskoczył mnie powalający od wejścia do wagonu mocny  zapach... acetonu. 
Okazało się szybko, że jedna z takich weekendowych "gwiazdeczek" zapragnęła w miejscu publicznym... pomalować sobie paznokcie, co też uczyniła, nie zwracając uwagi na siedzących obok ludzi - na dowód załączam zdjęcie zrobione z tzw. bioderka:)
Obawiam się, że jeszcze trochę i będą sobie kleiły tipsy albo utwardzały akryle przenośną lampą LEDową;)


Może się czepiam, a tu tak naprawdę chodzi o to by czuć się wszędzie jak u siebie w domu? Ci ludzie w wagonie często właśnie robią to, na co
mają ochotę - rozmawiają, czytają lub śpią - niektórzy nawet głęboko, z chrapaniem i leżeniem włącznie, a także to, o czym napisałam powyżej, czyli jedzą i upiększają się przed pracą lub przed jakimś wyjściem;)
Czy w naszym kraju... nad Wisłą też tak jest, czy to tylko tutejsza, angielska moda... wagonowa?



17 marca 2014

"W marcu jak w garncu"


Z każdym dniem zbliżamy się do kalendarzowej wiosny, a ta jak widać na załączonych obrazkach, przyszła dużo szybciej niż to kiedyś formalnie ustalono i zdecydowanie wcześniej niż w zeszłym roku:)





Londek, pierwsze takie wyże odnotował już w połowie lutego!
Po tych naprawdę długich, deszczowych tygodniach, widząc słońce na niebie, nie mogliśmy uwierzyć w nasze szczęście i bez względu na datę
w kalendarzu, mnóstwo osób spacerowało już wtedy na krótki rękaw!!!
Swoim zmarzłym zimą kościom też mogłam w końcu zaaplikować naturalną witaminę D, choć nie od razu aż w tak radykalnym wydaniu:) 
Wiosnę (a nawet lato) czuć teraz od prawie dwóch tygodni... i w sercu i na skórze, a nawet we włosach, tych moich krótkich, ale, że...
"w marcu jak w garncu", to poranki wciąż potrafią zaskakiwać...



Wczoraj pogoda znów nas nie zawiodła i przy tak pięknej niedzieli wyruszyliśmy na dotleniający spacer, podczas którego testowałam swój
sprzęt w plenerze:) Było cudnie...






i patrząc, na to, co dzieje się dookoła już wiem, że z każdym dniem będzie ku temu jeszcze więcej okazji... 



A dziś... jest okazja by wypić Guinness'a, ponieważ patron Irlandii - św. Patryk ma swój dzień. W związku z tym Irlandczycy nie pracują
i z pewnością piwo leje się u nich strumieniami i to nie tylko to zielone!
My symbolicznie wznosimy kufle za zdrowie Zbyszka, bo to on ma dziś w Polsce swoje święto - wszystkiego naj... :))




16 marca 2014

Coś od... Małgosi Sochy

Słowo na niedzielę (65)

"(...) Przeszłam różne etapy. I ten, kiedy nikt mnie nie chciał, i ten, gdy byłam na co drugiej okładce.
Nauczyłam się, że w aktorstwie trzeba umieć  czekać i nie zwariować, gdy cały świat wpada w zachwyt.  Bo ten może trwać chwilę.
W chodzeniu po ziemi wytrenowali mnie rodzice."







13 marca 2014

Pod jednym dachem...


Czasem trudno mi podążać za kalendarzem i bywa, że zastanawiam się nad bieżącą datą lub mylę dni tygodnia...
Poza tym sporo się ostatnio dzieje, wiec przez to wszystko często mijam się z rzeczywistością;)
Między innymi na przykład zapomniałam Wam wspomnieć o wykładzie fotograficznym, na którym byłam w pierwszą sobotę marca,
a tu zaraz połowa miesiąca i... kolejny weekend przed nami.
Ten wykład jak i kilka innych odbył się w ramach jednodniowych targów "TNT Travel Show", które miały miejsce w Business Design Centre
na londyńskim Angel.
Zainteresowanie samą imprezą było ogromne, ponieważ pod jednym dachem różni wystawcy, związani z turystyką, przedstawiali swoje
ściśle wakacyjne oraz te posezonowe oferty. To sprawiło, że można było szybko zorientować się w temacie i przy okazji dostać nawet 50%
zniżki na wyjazdowe kursy językowe, zorganizowane wycieczki lub wręcz przeciwnie, tylko na podróż... z mapą w reku.
Konkurencja była spora, a atmosfera iście bazarowa, ponieważ jak w dzień targowy, przekrzykiwano się wzajemnie z małych kramików,
kuszono potencjalnych klientów słodyczami i różnymi gadżetami, a przede wszystkim wspomnianymi ofertami... z nadzieją na owocną sprzedaż.



Wnętrze wypełniała muzyka na żywo, z grajkami w stylu bawarskim, więc było i tłoczno i  do tego jeszcze naprawdę głośno:)



Ktoś, kto nie planował w najbliższym czasie podróży do dalekiej Australii, czy Azji mógł się przenieść na wyższe piętro, by w małych
salach posłuchać wspomnianych prelekcji tematycznych, co ja właśnie zrobiłam i z dwunastu, zaplanowanych na ten dzień, wybrałam
dla siebie dwie.
Pierwsze seminarium, które poprowadził Nigel Wilson poświęcone był o zdjęciom krajobrazowym, a dokładnie wykorzystaniu światła
w fotografii. Każdy z uczestników mógł nauczyć się czegoś nowego lub po prostu utrwalić swoje dotychczasowe wiadomości, by później,
po powrocie z pleneru nie płakać w rękaw;) 
A, że przy okazji również pogoda nie zawiodła, to po godzinnym wykładzie, ruszyłam w teren z aparatem, by spożytkować teorię... w praktyce:)


Chodząc spokojnymi uliczkami Angel, wypełniłam sobie czas oczekiwania na drugą prelekcję, tym razem poświęconą blogowaniu:)


W przeciwieństwie do wykładu dotyczącego zdjęć, ten blogowy nie wniósł niczego nowego do mojego dotychczasowego doświadczenia,
a jedynie utwierdził mnie w przekonaniu, że to na co zdecydowałam się ostatnio, a czym się wkrótce z Wami podzielę, było właściwa decyzją...



Biorąc pod uwagę moje zmęczenie tego dnia, to i tak dzielnie się trzymałam. 
Mimo "piasku w oczach", spowodowanego brakiem snu przez... 26 godzin i braku posiłku przez 12 :0 potrafiłam się skupić i słuchać uważnie
tego, o czym się tam mówiło, ale jak tylko wróciłam do domu, to spałam jak dziecko do niedzielnego poranka:)





10 marca 2014

I ♡ Haagen Dazs

Mam nadzieje, ze babski weekend (a szczególnie sobota) upłynął Wam pod znakiem przyjemności wszelakich, dzięki którym w dniu swojego święta czułyście się naprawdę wyjątkowo...
Niestety mój Małżon pracował, wiec razem z Martiną, której chłopak też musiał iść do pracy, postanowiłyśmy umówić się w centrum na babskie pogaduchy. 17 stopni na zewnątrz;)) dodatkowo zachęcało do spacerów i z łatwością przypieczętowało tę bardzo spontaniczną decyzję;)
Podsumowaniem dnia, była wizyta w lodziarni Hagen Dazs na Leicester Square, gdzie pod ten Dzień Kobiet... pozwoliłyśmy sobie na "trochę" kalorii:)
Przekraczając próg "lodowej świątyni", wiedziałam na co się piszę, więc świadomie i bez żadnego przymusu... zamówiłyśmy słodkości, po których nie czułam się głodna do wczorajszego przedpołudnia;)))



Lodziarnia na Leicester Square to jedna z 900 tej firmy, której punkty sprzedaży znajdują się aż w 54 krajach na całym świecie.

Założyciel Haagen Dazs - Reuben Mattus przez dekadę poszukiwał i udoskonalał swoje lody, by ostatecznie, w 1961 roku znaleźć dla nich najlepszą recepturę.
Rodzinny biznes, zapoczątkowany na nowojorskim Bronxie, stopniowo rozszerzał swoje granice i bez reklamy stał się szybko popularny w całym mieście, a wkrótce i w całym kraju...
W 1983 roku Mattus zgodził się oddać swoją firmę w inne ręce. Mimo nowego właściciela lody Haagen Dazs nie straciły nic ze swej świetności
i nadal produkowane są według oryginalnej receptury.
To w pełni naturalny produkt,  bez konserwantów, sztucznych barwników i ulepszaczy smaku. Lody nadal zawierają tylko 16% powietrza, a nie jak inne nawet 50%, co pozwala czuć ich prawdziwy i naprawdę intensywny smak.



Tak jak dawniej podstawowe składniki do wyrobu deserów sprowadza się z Belgii (czekoladę), Madagaskaru (wanilię), czy Australii (orzeszki),
co gwarantuje ich doskonałą jakość.
Początkowo sprzedawano tylko lody waniliowe, czekoladowe i kawowe, a dziś jest już ich w ofercie pięć razy tyle i to z kulkami o smaku sernika, pralinek, czy zielonej herbaty.
Nasze desery wybrałyśmy z 17! przedstawionych w menu i jak się pewnie domyślacie,  to nie był łatwy wybór...


Porcje są na tyle duże, że można się nimi podzielić nie tylko z przyjacielem, ale nawet oddać wrogowi, szczególnie jak się nimi objada w czasie kolacji:) 
Było pysznie, wiec faceci mają czego żałować...




9 marca 2014

Coś od... Kingi Preis

Słowo na niedzielę (64)

"(...) Tradycją są soboty u mamy.
To moment, gdy babcia może omówić ze mną wszystko, co przeczytała
o gwiazdach w kolorowej prasie. Już od wejścia słyszę: "Czy to prawda, że..." Mama wtedy przewraca oczami i robi miny. Ale potem we trzy, już bez cienia wstydu,  plotkujemy (...)
Obserwacja dwóch pokoleń silnych kobiet w mojej rodzinie daje
mi pewność, że najważniejsze w życiu to iść swoją drogą i popełniać swoje błędy."




8 marca 2014

Pachnące przedwiośnie...

Sezon wiosenno - letni zaczyna powoli wchodzić nie tylko w nasze szafy, kiedy wymieniamy cięższe wdzianka na te bardziej zwiewne,
czy w kosmetyczki, gdy zastępujemy, ciemne kolory, tymi bardziej pastelowymi, ale również do przemysłu perfumeryjnego, gdzie zapisał
się trwale jakiś czas temu... i skutecznie dobiera nam zapachy, odpowiednio do pór roku... 
Z okazji Dnia Kobiet mój dzisiejszy wpis dedykuję w całości płci pięknej, a dokładnie nowym, damskim wodom, które niedawno pojawiły
się w sprzedaży;)
Czas najwyższy, w końcu wiosna już tuż, tuż...
Oto one:

1. Balenciaga - Rosabotanica


2. Burberry - Brit Rhythm


3. Calvin Klein - Euphoria Endless


4. Calvin Klein - One Red

5. D&G - Dolce


6. Givenchy - Very Irresisible L'Eau En Rose


7. Marc Jacobs - Daisy (delight edition)


8. Marc Jacobs - Eau So Fresh (delight edition)


9. Thierry Mugler - Alien Eau Extraordinaire


10. Nicki Minaj - Minajesty


11. Lacoste - Eau de Lacoste Sensuelle


12. Nina Ricci - La tentation de Nina


13. Ellie Saab - L'Eau Couture



Jeśli właśnie szukacie czegoś nowego dla siebie, to polecam lekkie  kompozycje z tej listy, których aromat idealnie dopełni wiosennego klimatu,
a może nawet przybliży nam lato...
Owocnych poszukiwań i... udanego dnia, bo bez względu na to, czy świętujecie Dzień Kobiet Zobacz tutaj, czy nie... to jest nasz dzień!
Proponuję spędzić go najlepiej jak się da i już teraz życzę, byście czuły się naprawdę wyjątkowo, w końcu... jesteśmy tego warte;)

Wszystkiego najlepszego Kobitki!