30 września 2013

Ktoś wymyśla, a inny korzysta...


Oferty promocyjne w moim pachnąco-kolorowym królestwie zmieniamy co miesiąc i bardzo często pokrywają się one z prezentacją konkretnych premier...
Początkowo, oczekiwanie jest ogromne, ale już później, gdy dostajemy je do ręki, to jednogłośnie stwierdzamy, że to już było..., że ta "nowość" jest tylko kopią innego produktu sprzed kilku tygodni, a wtedy to już przecież żadna nowość...
Weźmy na przykład kredkę do ust - Chubby Stick, którą jakiś czas temu, przedstawiła światu firma Clinique.



Sukces sprzedaży tego kosmetyku był ogromny,  wiec nie trzeba było długo czekać na odzew innych firm, które postanowiły podobne, a nawet bardzo podobne kredki, wprowadzić do swoich własnych szeregów...


Od strony firmy, która wypuszcza swój produkt na rynek, sprawa jest oczywista - chodzi o zatrzymanie klienta i jego lojalność wobec marki, szczególnie jak jest łudząco podobny do tego, który okazał się wcześniej "strzałem w dziesiątkę":)

Niedawno, "swoją" kredkę przedstawiła też firma Bourjois, tylko tym razem trudno stwierdzić, czy wzorowała się na Revlonie, czy jednak
na oryginale od Clinique:)


Niestety, przykłady można mnożyć, tylko po co, przecież na pewno sami zauważacie na co dzień takie, czy inne przypadki...
Tak, to już jest, że ktoś inny wymyśla, a ktoś inny korzysta:)
Miłego tygodnia!


Ps. Dzisiaj, w Polsce podobno przypada Dzień Chłopaka, więc... wszystkiego najlepszego chłopaki:)




29 września 2013

Coś od... Katarzyny Bujakiewicz

Słowo na niedzielę (46)

"Kiedyś spotkałam kolegę, pyta, co słychać. Przypomniał mi się wtedy dowcip:
- Co Ci dolega? 
- Macierzyństwo. 

Bo czasem dolega..."
:)






28 września 2013

Poranek z Macmillanem


Wczorajszy dzień w pracy był trochę inny niż zwykle, a wszystko za sprawą "Największego na świecie kawowego poranka", zorganizowanego przez fundacje Macmillan, która pomaga osobom chorym na raka, a którą przy każdej możliwej okazji wspiera również moja firma.
W zeszłym roku, dzięki takiej samej akcji, udało im się zebrać aż 15 milionów funtów!!!



W tym roku zaproszenie na kawę przyjęliśmy z wielką chęcią, a do kawy jak wiadomo, najlepsze jest ciasto, więc każdy z nas przyniósł coś
na ząb, by jeszcze bardziej uatrakcyjnić ten dzień. 
Za ustaloną wcześniej kwotę, próbowaliśmy tych rozmaitych pyszności, zasilając jednocześnie konto Macmillana.


By zebrać jeszcze więcej środków, zaplanowaliśmy dodatkowo loterię fantową, w której żaden los nie był pusty, wiec każdy wrócił do domu
z jakąś nagrodą - moją widzicie na zdjęciu poniżej:))


Warto wspomnieć, że w tę poranną akcję włączyła się nie tylko moja firma i nie tylko Londyn, ale mnóstwo innych placówek, którym leży
na sercu zdrowie innych ludzi. 
Cieszył więc ogromnie każdy dodatkowy funt, ponieważ może w pojedynczym wydaniu znaczy niewiele, ale już przy tak dużym zainteresowaniu ogółu, nabiera ogromnej mocy... i pomyśleć, że to wszystko dzięki ciasteczkowym łasuchom:)

Jak już o tych ciastach mowa, to podzielę się z Wami przepisem na pleśniak mojej Mamy. 
Jest pyszny, dlatego naprawdę nie wiem jak można było wymyślić dla niego tak krzywdząca nazwę, ponieważ zupełnie sobie na to nie zasłużył:)
To ciasto w przeciwieństwie do innych jest lepsze jak jest starsze, ale w związku z tym, że jest jednym z moich ulubionych, to nie miało nigdy okazji, by dłużej poleżeć:)


Pleśniak
- 4 szklanki mąki,
- 6 żółtek,
- półtorej kostki masła (ewentualnie margaryny),
- 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia.

W kolejności siekamy masło, dodajemy resztę składników i wszystko razem zagniatamy. 
Następnie, wyrobione ciasto dzielimy na trzy równe części, z czego pierwszą rozkładamy na dużej, prostokątnej blaszce, tworząc spód ciasta
i rozsmarowujemy na nim powidła śliwkowe lub dżem z czarnej porzeczki. 
Drugą część łączymy z dwiema łyżkami kakao i dokładnie wygniatamy. 
Jak uzyskamy już jednolity kolor, owijamy ją w folię i podobnie jak trzecią część wkładamy do lodówki na jakieś dwie godziny.
Kiedy będą już gotowe, to ciemną kulkę ciasta ścieramy na tarce o grubych oczkach, bezpośrednio na rozsmarowany wcześniej dżem, a następnie ubijamy pianę z sześciu białek i jedną szklanką cukru i nakładamy bezpośrednio na ciemną warstwę ciasta.
Ostatnim elementem układanki jest znów ciasto jasne, które ścieramy na tarce o grubych oczkach.
Pieczemy przez około 45min. w 170st., a na koniec dla smaku i dekoracji posypujemy wierzch cukrem pudrem.

Polecam i życzę smacznego...






25 września 2013

Jesienne aromaty


Perfumy kojarzące się z kwitnąca łąką, morską bryzą, czy gorącym piaskiem, powoli przesuwają się w głąb kosmetycznych szafek, by na
kolejne pół roku, ustąpić miejsca ciepłym,  otulającym zapachom.
Oczywiście są osoby, które celowo wybierają letnie zapachy, by je sobie przedłużyć i nie ma w tym nic dziwnego, ale ja osobiście, zmieniam perfumy sezonowo, tak jak ubrania. Po prostu dla mnie cięższe nuty drzewa sandałowego, czy piżma lepiej współgrają z wełnianym swetrem
niż te pachnące wakacjami.
Jesienna kolekcja nowości dostępna jest już od początku września, a ich alfabetyczna lista przedstawia się następująco...



1. Zapachy damskie:
- Armani - Si
- Beyonce Heat/The Mrs. Carter   show world tour,
- CK - Down Town,
- Cavalli - Nero Assoluto
- D&G Pour Femme - Intense,
- Disel - Loverdose Tattoo,
Estee Lauder - Modern Muse,
- Katy Perry - Killer Queen,
- Our Moment - One Direction:))

2. Zapachy męskie:
- Gucci - Made to measure
- 007 Quantum




Jak będziecie mieli okazję je przetestować, to sami się przekonacie, że wachlarz jest bardzo urozmaicony i każdy znajdzie w nim coś dla siebie.
Faworytem na tej liście pozostaje dla mnie jak na razie Roberto Cavalli, ale zdecydowałam się na powrót do klasyki... i tej jesieni będzie
mi towarzyszyć "Mademoiselle" - Chanel, a jak już zrobi się tak naprawdę zimno, to wtedy zamienię ją na... Toma Forda:)
Pachnącej jesieni...








23 września 2013

Pierwszy dzień jesieni


Nadeszła jesień że swoim firmowym deszczem, chłodem oraz krótszym dniem, ale wbrew wszystkiemu bardzo ją lubię... 
Każdego roku czekam na kolorowe liście, które tak miło szeleszczą pod butami oraz sezonowe napoje, pachnące cynamonem, które rozgrzewają na długich spacerach.
Z tą opinią jestem pewnie w mniejszości, ale pomyślcie, że nie wszyscy mają to szczęście, by doświadczać czterech pór roku.
Ostatnio, hiszpański pisarz Eduardo Mendoza, podczas wizyty 
w Warszawie powiedział, że u nas każdy kwiat po zimie musi być wydarzeniem. Hiszpanie tylko narzekają na upały, a w Polakach widać tę radość z lata i właśnie tego nam zazdrości. 
Ale nie byłoby to możliwe, gdybyśmy nie mieli porównania...
W Londynie, drzewa jeszcze się nie złocą, ale to już najwyższa pora,
by otworzyć "jesienną walizkę" i zawiesić na wieszakach ciepłe kurtki,
a trampki zastąpić kaloszami;)
Zabawne jest to, że w środku lata, gdy żar lał się z nieba, widziało się na ulicach puchowe kamizelki, kozaki i grube, czarne rajstopy, a dziś,
gdy mamy już ku temu prawdziwe powody, to na przekór pogodzie, wszyscy chcą to lato przedłużyć... 
Jaka ta jesień okaże się naprawdę jeszcze nie wiadomo, ale jedno jest pewne, że wciąż będą modne kwiaty, a z kolorów: szarości, fiolety i złoto.
Dziś pierwszy dzień jesieni, więc cieszmy się na tę nową porę roku, ponieważ każda z nich ma swój urok...







22 września 2013

Coś od... Doroty Masłowskiej

Słowo na niedzielę (45)

"(...) Zabawa telefonem, bezustanne wysyłanie SMS-ów i jedynie pozorowanie obecności to bardzo namacalny i realny przejaw kryzysu rozmowy.
Często jest dziś tak, że niby rozmawiasz z kimś, ale czujesz, że on jest za szybą - albo myśli o czymś innym albo spogląda na ekran telefonu, mówiąc: aha, ehę, a realnie go nie ma. 
Rozmawia z tobą z jakiegoś pragmatycznego powodu, ale nie wymienia energii umysłowej (...)
Ostatnio byłam u znajomych na kolacji - przy stole siedziało pięć osób, trzy z nich miały na stole iPhone'y i na bieżąco kontrolowały Facebook 
i Twitter i jednocześnie uczestniczyły w rozmowie, jadły, paliły. 
To było patologiczne (...)
Wydaje mi się, że trzeba jak najwięcej energii inwestować w bycie tam, gdzie się jest, z tym, z kim się jest."





20 września 2013

Szkolenie z... happy endem


Wczoraj, razem z innymi przedstawicielami naszych sklepów z całego kraju, znalazłam się w Newbury na przedświątecznej konferencji - 
tak, tak... na przedświątecznej, ponieważ dla nas święta zaczynają się już na początku października. 
W Newbury spędziłam 12 godzin, ale nie na zwiedzaniu... 




Miasteczko znajduje się w zachodniej części hrabstwa Berkshire i słynie z organizowania wyścigów konnych. 
Nasza konferencja miała miejsce dokładnie w ich sercu i podczas przerwy mieliśmy panoramiczny widok na tor.


Jeżeli chodzi o spotkanie, to już na samym początku podzielono nas na mniejsze grupy i zgodnie z harmonogramem, średnio co godzinę, zmienialiśmy sale, w których mieliśmy okazje pogłębiać swoją dotychczasową wiedzę i testować różne nowości. 
Plan był napięty, a dzień pełen wrażeń, włączając też stresujący moment, który zafundowałam sobie sama na koniec. 
Otóż, do Newbury przyjechałam z niedużą torebką, ale co sesje dostawaliśmy coraz to więcej materiałów i bardzo szybko uzbierało się
na kolejny "bagaż".
Wychodząc z przedostatniej sali zagadana, wzięłam tylko jedną... tę z materiałami,  zapominając o swojej własnej. Dziwne, ale jak widać
możliwe...
Kiedy zorientowałam się o jej braku, wchodziliśmy już do innego budynku i myślałam, że umrę ze stresu. Miałam tam wszystko co ważne, wliczając bilet potworny do Londynu i klucze do domu:(
Sytuacja się pogorszyła, gdy wróciłam w poprzednie miejsce z nadzieją, że ją tam znajdę, ale dowiedziałam się tylko, że nikt z prowadzących
nic nie widział i nikt nic nie znalazł:(
Postawiłam na nogi cały budynek i w ciągu 15 min. oczekiwania chyba postarzałam się o jakieś dwa lata. 
Ostatecznie okazało się, że wziął ją wcześniej jeden z dyrektorów regionalnych, który był ze mną w tym samym pomieszczeniu i przyniósł
na salę, w której wszyscy słuchali ostatnich podsumowań:)
Jak zobaczyłam go w drzwiach z tą torebka, to chciałam uściskać bez względu na prowadzone szkolenie.
Niesamowita ulga, choć ból głowy trzymał mnie jeszcze do późnego wieczoru!
Miłego weekendu!





18 września 2013

Mobilna reklama


Jechałam ostatnio na szkolenie.
Wśród podobnych do siebie pojazdów, stojących w korku na Piccadilly Circus zobaczyłam... oryginalne, zielone autko.
Swoimi gabarytami i dekoracją zwracało uwagę przechodniów, a ja sama, nie mogłam się powstrzymać od uwiecznienia go na zdjęciu:)


To słodkie "cudo" reklamowało trawę w rolkach, ale... już sobie wyobraziłam jak pięknie by mogło być, gdyby wszystkie samochody jeżdżące
po ulicach tak wyglądały:) 
Chyba nawet ekologom nie przeszkadzałoby, że są... 




16 września 2013

"Ciemno-widno, widno-ciemno"


Ostatni weekend minął mi pod znakiem telefonów na infolinię, gdzie zgłaszałam brak prądu w domu i zapisywałam coraz to nowe numery referencyjne na kartkach.
O ile jeszcze w sobotę prąd się włączał i wyłączał co kilka godzin, tak po 23.00 straciliśmy go na dobre...
Biorąc pod uwagę fakt, że poza kuchenką gazową, wszystko w mieszkaniu jest elektryczne, to był to niemały problem, ale nie mieliśmy innego wyjścia jak zaakceptować sytuację i czekać cierpliwie na poprawę warunków...
Tym razem świeczki były koniecznością, a nie tylko romantycznym dodatkiem i gdyby nie obawa o lodówkę, to było to nawet całkiem zabawne, szczególnie wieczorem, gdy ciemność spowiła wszystkie okna w okolicy.
Na dobre energia wróciła dopiero w niedzielę po godz. 18 i wierzcie mi, że dawno już się tak nie cieszyłam:)




15 września 2013

Coś od Małgosi Szumowskiej...

Słowo na niedzielę (44)

"(...) Trzeba zawsze liczyć na siebie.
Facet, rodzina - to wszystko ważne,  ale trzeba mieć świadomość, ze człowiek w jakimś stopniu zawsze jest samotny.
Musi sam swoim życiem dowodzić."






14 września 2013

Powrót do normalności


Zaraz połowa września, w niektórych sklepach można już kupić kartki świąteczne:), 
a ja dopiero w tym tygodniu skończyłam opisywać Wam swój letni urlop, no nieźle...
Trochę to trwało, ale dzięki temu jesteście w temacie i po tej lekturze czujecie się pewnie tak jakbyście tam ze mną byli;)
Teraz wracam już jednak na bieżące tory blogowe i w najbliższej przyszłości nie planuję jakiegoś większego przestoju. 
Podpatrując obecną rzeczywistość nie można nie zauważyć zmian w otoczeniu - jest ciemniej, zimniej i do tego deszczowo;) 
Z tą chmurną aurą, po 30st. upałach, Londyn też wrócił na swoje tory i gołym okiem widać, ze zbliża się jesień.
No, zbliża... takie prawa natury, więc nie ma co robić z tego dramatu i płakać za odchodzącym latem, tylko cieszyć się na nową porę roku, bo przecież jesień też może być piękna...
Ja już nie mogę się jej doczekać, ponieważ wiem, że będę miała wtedy więcej czasu na domowe posiadówki, zaległe czytanie, oglądanie,
no i oczywiście pisanie!
Pozdrawiam serdecznie i przy okazji dziękuję Wszystkim za regularne wizyty blogowe!
Miłego weekendu!





12 września 2013

Pamiętnik z wakacji - dzień trzynasty (28.08) Powrót do Londynu


To już naprawdę ostatni dzień mojego urlopu, w czym utwierdziła mnie data na bilecie powrotnym:( 
Nie jestem przesądna, ale właśnie akurat trzynastego dnia pobytu w Polsce wszystko się kończy:( 
Dopiero co pakowałam swój plecak na wakacje, a teraz już trzeba powiedzieć: "do widzenia Wam" i pomachać na pożegnanie:(
Podsumowując, muszę szczerze przyznać... że cel zamierzony osiągnęłam i tak jak chciałam, udało mi się zostawić codzienność na Wyspach
i co najważniejsze, przełączyć całkowicie na wakacyjny program.
Dzięki temu naprawdę odpoczęłam i z tą właśnie pozytywną energią mam zamiar przetrwać do kolejnego wyjazdu...
A do Londynu, zgodnie z planem, zabrał mnie samolot z Warszawy, której tuż po starcie, zrobiłam jeszcze pamiątkowe zdjęcia:)


Po dwóch godzinach, na dobre znalazłam się w angielskiej rzeczywistości, choć tym razem było to trudniejsze niż myślałam:(








11 września 2013

Pamiętnik z wakacji - dzień dwunasty (27.08) łódzki maraton filmowy



Moja wizyta w filmowej Łodzi zgrała się czasowo z premierą najnowszego dzieła Woody Allena - "Blue Jasmine", więc nie mogłam nie 
pójść do kina
Reżyser zdążył nas przyzwyczaić do swojego charakterystycznego postrzegania rzeczywistości, ale ten film komedią nie jest mimo, że tak 
się go zapowiada. 


Ja poszłam na Allena, a nie na komedię, dlatego nie czuję się zawiedziona, a co więcej, film spodobał mi się tak bardzo, że nie chciałam, żeby 
się kończył...
Wychodząc z sali czułam niedosyt i pewnie dlatego, po chwili miałam w ręku bilet na kolejny film z gatunku tych "do obejrzenia, koniecznie!" 
Zaledwie pięć minut później, w tej samej sali, oglądałam "Konesera" z Geoffrey Rushem - znanego z filmu "Jak zostać królem", a co:)


Przy tak krótkim i jak zwykle napiętym pobycie, niespodziewanie przesiedziałam w kinie aż cztery godziny,  ale, co muszę koniecznie 
dodać, nie zmarnowałam tam ani minuty:)
Nie zamierzam jednak tworzyć tu teraz żadnych streszczeń, czy recenzji, tylko chcę żebyście wiedzieli, że to był mój filmowy strzał w dziesiątkę 
i idealnie zagospodarowany czas wolny. 
Krótko mówiąc... polecam, polecam i jeszcze raz polecam!!!





9 września 2013

Pamiętnik z wakacji - dzień jedenasty (26.08) Łódź

Dotelepałam się pociągiem do celu, choć po tej podróży długo nie mogłam siedzieć... ze względu na obolałą kość ogonową:(
Jak już wiecie, zatrzymałam się w Łodzi... i mimo powrotu z gór, w ogóle nie czułam, że mój urlop dobiega końca. 
Dla swojego lepszego samopoczucia, uznałam, że formalnie nastąpi to dopiero jak dotrę do Londynu, a to oznaczało jeszcze dwa dni
wakacji:)


Tradycyjnie wybrałam się na ul. Piotrkowską, która przechodzi obecnie wyraźną metamorfozę i... pięknieje w oczach - nareszcie!





Po drodze spotkałam posagi Juliana Tuwima, który dumnie zerka na swoje miasto - jest ich kilka, ponieważ kolorowe "wdzianka",
symbolicznie nawiązują do jego twórczości. 
Na głównym deptaku "Hollyłodzi" nie mogło też zabraknąć Misia Uszatka. Urodzony tutaj bohater wieczorynki, pozdrawia przechodniów
przy siedzibie Centrum Informacji Turystycznej.
Pomnik powstał w ramach projektu - "Łódź Bajkowa", na którą ostatecznie składać się będzie 17 figur, przedstawiających barwne postaci,
które stworzono w łódzkiej wytwórni Se-Ma-For. Już teraz można znaleźć w mieście pingwina Pik-Poka, wróbla Ćwirka, kota Filemona,
czy Plastusia.
Ja, poza misiem z przyklapniętym uszkiem, nie znalazłam nikogo z moich dawnych ulubieńców i pozostawiam to innym, jako wyzwanie podczas rodzinnych spacerów.


Za to, na horyzoncie pojawił się... oryginalny angielski piętrus. Wyrósł nagle i wywołał niemałe zdziwienie, skutecznie przypominając
mi, gdzie muszę wrócić w środę:(
Ale jak się szybko pojawił, tak szybko zniknął i dalej mogłam się cieszyć wolnymi godzinami, nie patrząc na zegarek.



Długi pobyt na mieście może wykończyć nawet tych, którym piesze wędrówki, szczególnie po pobycie w górach nie są obce...
Już pod koniec spaceru po Pietrynie, nie miało znaczenia gdzie sobie odpocznę, ważne było, by przysiąść choć na chwilę:)


Nie było komfortowo, ale zregenerowałam zmęczone kończyny.






8 września 2013

Coś od... Marka Twaina

Słowo na niedzielę (43)

"Za dwadzieścia lat będziecie bardziej rozczarowani tym, czego nie zrobiliście niż tym,  co udało Wam się zrobić...
Więc rzucajcie cumy i wypływajcie z bezpiecznych portów. 
Łapcie wiatr w żagle. Zwiedzajcie. Snujcie marzenia. 
Odkrywajcie!"







5 września 2013

Pamiętnik z wakacji - dzień dziesiąty (25.08) wyjazd z Ziemi Kłodzkiej:(


Wszystko, co dobre szybko się kończy, urlop w Górach Stołowych też:(
Podróż powrotna okazała się pechowa już na starcie, czyli na dworcu PKS w Polanicy, ponieważ autobus, z uwagi na ilość pasażerów
w środku, nie zabrał nikogo z oczekujących, dosłownie nikogo!
Kłopot w tym, że był to ostatni autobus, którym mogliśmy dotrzeć do Kłodzka, by złapać pociąg do Łodzi...
A, że w grupie raźniej, to dotąd, zupełnie nieznani sobie ludzie z przystanku, w krótkiej chwili stali się bliskimi sobie towarzyszami
niedoli, by parę minut później, siedzieć w taksówce w kierunku Kłodzka:)


Wysiedliśmy na dworcu PKS, który dzielą od stacji kolejowej 2 kilometry. 
Pociąg pokonuje tę odległość zaledwie w 3 minuty, ale dowiedzieliśmy się, że ten, który ma nas tam zawieźć jest opóźniony
o... 30min, czyli dokładnie tyle, ile dzieliło nas do odjazdu tego łódzkiego...
By na niego zdążyć, nie pozostało nic innego jak gnać tam pieszo, choć w ogóle nie znaliśmy miasta.
Na szczęście udało się dotrzeć na czas, ale spore plecakowe obciążenia, sprawiły, że byłam dosłownie fioletowa na twarzy...
Z sił opadłam jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam co nas do tej Łodzi zabierze i długo nie mogłam uwierzyć, że to prawda...
Nie było wyjścia, musieliśmy wejść do środka:(



Wkrótce po nas, ta żelazna maszyna wypełniła się po brzegi, wracającą akurat z koncertu w Czechach, młodzieżą i już na stacji początkowej
nie dało się wcisnąć szpilki... 
Ci ostatni siedzieli ciasno w korytarzu i w wagonach, między rzędami, a ich wielkie plecaki tarasowały wszystkie możliwe przejścia. 
Poczułam się jak... te 30 lat temu, gdy na peronach było czarno od ludzi, a do pociągu wchodziło się oknem, a przynajmniej tak podawało
się wtedy bagaże.
Z racji tego, że większość pasażerów tego pociągu stanowiła młodzież, to "atrakcją" dodatkową było palenie papierosów wszędzie tam, gdzie
jest ku temu formalny zakaz, czyli na przykład w wagonie:(
Poza tym, średnio co pół godziny, krzyczeli niezrozumiałe dla mnie zdanie, które niosło się echem po całym składzie i co stację głośno żartowali z tych, którzy z braku miejsc siedzących i stojących, musieli na niej zostać i czekać Bóg wie ile na następny pociąg...
W takiej atmosferze przejechaliśmy prawie siedem godzin, pokonując tego dnia 332km!
Dzięki PKP, ta podróż na pewno na długo zostanie mi w pamięci, niestety!





4 września 2013

Pamiętnik z wakacji - dzień dziewiąty (24.08) - Polanica Zdrój


W przedostatni dzień pobytu na Ziemi Kłodzkiej zostaliśmy na miejscu, spacerując po okolicy i chłonąc być może ostatnie już zapachy 
lata w tym roku.





Przy okazji zobaczyliśmy inne zakątki uzdrowiska i odwiedziliśmy nasze poprzednie adresy, pod którymi zatrzymaliśmy się, będąc
tutaj kiedyś na wakacjach.
Zgodnie z wcześniejszą umową, skorzystaliśmy ponownie z letniego toru saneczkowego, o którym już pisałam, a który jest tutaj
atrakcją samą w sobie, nie tylko dla najmłodszych;) Ale była jazda...
Wieczorem, pod gołym niebem, w ramach festiwalu - "Muzyka Świata", grał zespół "No To Co":)


Z ich repertuaru, znałam tylko jedną piosenkę... o żołnierzu, który dziewczynie nie skłamie, ponieważ śpiewałam ją na akademii szkolnej 
w podstawówce, ale jak się później okazało, mają dużo więcej "hitów";)
Ubawiłam się po pachy i to wcale nie ze względu na muzykę, ale obserwując innych uczestników... 
Średnia wieku wielbicieli talentu zespołu "No To Co" zdecydowanie przekraczała 50-tkę, ale bawili się jak 20-latki, tańcząc solo lub w parach pod sceną:)
Powszechnie wiadomo, że muzykoterapia była zawsze skuteczną formą leczenia, więc nie dziwię się, że aż tak dużo kuracjuszy zgromadziło się 
na tym koncercie;) Może nawet było to zalecenie odgórne...
Zabawa trwała półtorej godziny, a koncert zakończył się bisami, tuż przed kolejną miejską atrakcja, czyli muzyczno-świetlnym pokazem... 
z wodą w roli głównej.
Kolorowa fontanna, bo o niej mowa, znajduje się na przeciwko Domu Zdrojowego - "Wielka Pieniawa" i wyposażona jest w tzw. dzienny 
i pokazowy program, z czego ten ostatni uruchamiany jest między majem, a październikiem, o godz. 21.30.


W czasie pokazu fontanna podświetla się 16 kolorami (podobno, ja nie liczyłam) i wytryskuje wodę w rytm muzyki, gromadząc tam co wieczór 
całkiem sporą widownię...
To był miły dla oka i ucha akcent na ten ostatni wieczór w mieście, niestety już ostatni:(







2 września 2013

Pamiętnik z wakacji - dzień ósmy (23.08) - Miedzygórze

Plan na ten dzień był ambitny, ale znów lokalny transport zdecydował za nas i ustawił nasz plan dnia pod swoje dyktando...
Do Międzygórza, które z sentymentu chcieliśmy odwiedzić, mogliśmy się wybrać dopiero po 9 rano, pierwszym autobusem. 
Podróż przez Wambierzyce i Radków do miasteczka, w którym byłam z rodzicami na zimowych wczasach z FWP w 1983 roku, zajęła aż 
półtorej godziny. 
Na miejscu okazało się, że ostatni, powrotny autobus do Polanicy mamy o godz. 17.30 i to z przesiadką w Kłodzku, więc już na starcie
wiedzieliśmy, że Śnieżnika (1425m n.p.m.) nie zobaczymy, ponieważ trasa w jedną stronę zapowiadała się na jakieś 3,5 godz.
Na otarcie łez... pospacerowaliśmy po okolicy, wspominając nasz zimowy pobyt w Międzygórzu.
Byliśmy nad 22 metrowym wodospadem na rzece Wilczce, który jest częścią Śnieżnickiego Parku Krajobrazowego...


i na Górze Iglicznej (845m n. p. m.), gdzie mieści się sanktuarium Marii Śnieżnej i skąd można popatrzeć na Sudety...







W drodze powrotnej wstąpiliśmy na herbatę do, znajdującego się po sąsiedzku schroniska,



a później minęliśmy "Ogród bajek", w którym jako sześcioletnie dziecko, mogłam przesiedzieć cały turnus;)




Z oczywistych powodów, "Ogród" nie zrobił już teraz na mnie takiego wrażenia jak kiedyś, ale gołym okiem dało się zauważyć, że
poszerzył znacznie swój bajkowy asortyment o bardziej współczesnych bohaterów (tradycyjnie wykonanych z drewna) i zapewne
sprawia tym wiele radości najmłodszym turystom... tak jak mnie przed laty:)






Podczas tej sentymentalnej wycieczki odnaleźliśmy dom wczasowy "Gigant, w którym spaliśmy 30 lat temu!!!






Sam budynek strasznie podupadł, ale wciąż tam stoi i wciąż przyjmuje nowych gości. 
Międzygórze jest bardzo małe, ale sprawia wrażenie spokojnej osady - idealnej na wypoczynek bez względu na porę roku... 
Lokalna architektura ma trochę taki alpejski klimat, co wyróżnia go na tle innych, sąsiednich miejscowości i dodaje uroku.







Jak zwykle, podczas pobytu robiliśmy mnóstwo zdjęć, które przy okazji porównamy z tymi sprzed lat...