31 sierpnia 2012

Reklamacja na reklamy


Angielscy wielbiciele telewizji są delikatnie mówiąc zdenerwowani, ponieważ, jak doniósł ostatnio poczytny dziennik, ich ulubione programy telewizyjne wciąż przerywane są reklamami.
Dla nas to żadna nowość - każdy telewidz rwie sobie włosy, ogladając filmy na Polsacie, czy w TVN i można odnieść wrażenie, że czasowo, więcej jest tych reklam niż samego filmu.
Wciąż przed oczami migają nazwy banków, nowości spożywcze oraz kosmetyczne i w oczekiwaniu na konkretny program, nużą do potęgi. 
To oczekiwanie może być okazją do zrobienia sobie herbaty, czy odpowiedzi na maile, ale gorzej, gdy nie jesteśmy w stanie obejrzeć tego, co chcemy od razu i decydujemy się zaprogramować nasze nagranie... 
Z reguły, wszędobylskie reklamy opóźniają start programu i tym samym skracają zaplanowane ustawienie. 
Ale co zrobić... były są i będą i nikt tego nie zmieni.
Wciąż dobrze pamiętam tę, polecającą "Prusakolep", jako skuteczny sposób na domowe insekty - była jedną z pierwszych w Polsce, może dlatego tak mocno zapadła mi w pamięć
i tę, reklamującą zestaw do odbioru telewizji satelitarnej... firmy "Arko", mieszczącej się na ulicy Koszykowej (18?) w Warszawie:) 
Hmm... żeby tak pamiętać słówka z francuskiego...
Angielscy "wolontariusze telewizyjni" poświęcili się i... policzyli pojawiające się reklamy i badanie to wykazało, że emituje się ich tu aż... 
49 każdego dnia!!!
Ciekawe ile ich jest pomiędzy polskimi programami, mniej, czy więcej i czy w ogóle znajdą się chętni do liczenia, gdyby u nas chciano przeprowadzić taki pomiar...
Ja na pewno nie chciałabym siedzieć przez cały dzień przed tym kolorowym pudełkiem, by to sprawdzić, ponieważ w ogóle mało w nim oglądam, z reklamami włącznie - zdecydowanie wolę świat książek, a tam nie muszę się z nimi zmagać, na szczęście!!!







30 sierpnia 2012

Wesołe pieczywko


Od ponad trzech lat... bez wyjątku, wypiekam swój domowy chleb...
Jeszcze dziesięć lat temu, nie posądziłabym siebie o takie zapędy, bo zwykle stronię od kuchni jak tylko mogę. Nie rozumiałam też kiedyś swojej babci, która gniotła co niedzielę dowowy makaron, bo dla mnie dużo łatwiej było kupić go w sklepie, niż tak się męczyć...
Podobnie myślałam o chlebie... W Polsce do głowy by mi nie przyszło, żeby piec go we własnym piecu:) ale tu, gdzie mieszkam, ta opcja okazała się najlepsza... bo najzdrowsza!
Wiadomo, że Brytyjczycy kochają tosty, dlatego chleb tego typu, wyraźnie króluje na sklepowych półkach i kupowany jest tutaj masowo.
Tostowe białe i wieloziarniste, wąskie i grube, duże i małe, ale zawsze to samo... czyli gąbczaste i kaloryczne...
Z czasem zaczęło przybywać bagietek i tradycyjnych chlebów, także polskich, jednak pieczonych tutaj, więc zupełnie innych niż te oryginalne z Polski. Większość to zamknięte w chrupiacej skórce puste ciasto, ulepszone jedynie konserwantami.
Odkąd zaczęłam piec swój chleb, podstawowy przepis urozmaicam dodatkami i w zależności od nastroju:) powstaje bochenek klasyczny, czasem ze śliwką, a innym razem z miodem i orzechami...
Najczęściej jednak dodaję prażony słonecznik lub siemię lniane, ale ostatnio znalazłam mieszankę różnych ziaren i nabyłam ją na swój użytek...
Jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłam w domu, że ta mieszanka, oprócz ziaren słonecznika, dyni i sezamu, zawiera także... ziarna konopi
Z uwagi na nagłośnioną ostatnio w mediach, aferę z udziałem Kory, wpadłam w popłoch:) 
i zaczęłam nerwowo przeszukiwać internet, by dowiedzieć się, czy aby na pewno ten składnik mieszanki jest zdrowym elementem diety, czy może kromka chleba, zamiast wartości odżywczych, zapewni mi w przyszłości... weselsze śniadania i lepsze postrzeganie rzeczywistości:)
Na szczęście okazało się, że ziarno konopii w tej postaci (łuskane lub niełuskane), to przede wszystkim bogactwo węglowodanów, witamin i minerałów, polecane jako dodatek do potraw lub chrupiąca przekąska... Co za ulga!!!
Już się bałam, że angielska policja otoczy mój dom, skonfiskuje, jeszcze ciepły i pachnący chlebuś, a mnie, piekarza-amatora, pozbawi licencji na... wypiekanie:) i tym samym, zostanę skazana dożywotnio... na chleb tostowy!
Przy okazji tego happy endu, podaję przepis na ten... mój chleb powszedni, bo ulubiony - ciemny, sojowy jest do kupienia, ale... w Polsce!

Chleb domowy (Przepis na jeden bochenek):
- 500g mąki (wedle uznania: pszennej lub żytniej),
- 7g suchych drożdży,
- płaska łyżka soli (lub mniej),
- 2 szklanki ciepłej wody,
- szczypta cukru,
- dodatki (ziarna, miód, czy śliwki wedle uznania)

Wszystkie składniki połaczyć razem i zostawić do wyrośnięcia.
Jak ciasto podwoi swoją objetość, przełożyć je do foremki i piec w 180st. około godziny...
Smacznego!







29 sierpnia 2012

W centrum uwagi


Dziś byłam w pracy już o godz. 5.30, by przygotować nową promocję...
Nie wiedzieć czemu moja firma ukochała sobie środek tygodnia na takie akcje i jak tylko coś się dzieje (otwieranie nowego sklepu, czy zmiana oferty) to wszystko ma miejsce właśnie w środy!
W tym miesiącu mój "kącik pracy" przechodzi istną rewolucję...
Już na początku sierpnia zmieniony został wygląd ogólnego "mebla", na którym prezentowane są produkty, znanej od ponad 75 lat na rynku, angielskiej marki - N7. 
Ponadto, za dwa tygodnie przyjadą dla mnie nowe wdzianka, a wczoraj w nocy dokonano ostatecznego liftingu i ubrano wszystkie kosmetyki tej marki w nowe "stroje", dzięki czemu kącik wygląda dostojniej i bardziej elegancko.
Na tej zmianie skorzystałam również ja... ponieważ właśnie dziś otrzymałam niewielkie urządzenie, które zaprezentowane zostało wszystkim wtajemniczonym, podczas majowej konferencj w Telford, a o którym, z uwagi na konkurencję, nie mogliśmy mówić aż do dzisiaj...
Warto wspomnieć, że dla większości kobitek wybór podkładu do twarzy, wiąże się zwykle z pospiesznym testowaniem kosmetyku na dłoni lub ślepą wiarą w odcień, który się stosowało latami.
Z uwagi na ciemniejszy kolor skóry na rękach niż na twarzy oraz fakt, że firma Revlon nie ma takich samych odcieni beżu jak na przykład Bourjois, czy L'Oreal sprawia, że taki wybór będzie zakupem spisanym na straty.
Z doświadczenia wiem, że trudno czasem namówić klientki na tzw. stripe test (czyli nałożenie trzech, potencjalnie najbliższych odcieniowi skóry, kolorów podkładu na linii żuchwy, by znaleźć ten właściwy, czyli... najmniej widoczny), ponieważ nie mają czasu lub po prostu nie chcą rujnować swojego porannego dzieła.
Właśnie z myślą o takich kobietach, angielska marka N7 stworzyła, mieszczące się w dłoni urządzenie, które w sekundę robi zdjęcia skóry po obu stronach twarzy i w tak samo krótkim czasie, daje odpowiedź z nazwą właściwego podkładu.
Dzisiejsza współpraca z tą "inteligentką"przekonała mnie, że będzie dobrym kompanem, a dzięki niej i moje życie... w pracy, stanie się prostsze...
To naprawdę istna rewolucja i w chwili obecnej to jedyna taka "maszyna" na rynku... dlatego nie dziwię się, że firmie zależy, by jak najdłużej miała ją pod swoim logo... na wyłączność!







28 sierpnia 2012

Kolorowe jarmarki


Wczoraj, późnym wieczorem, zakończył się dwudniowy Karnawał w Notting Hill, który, organizowany jest zawsze w ostatni weekend sierpnia i stanowi w tym czasie główną atrakcję Londynu...
Feria barw, egzotyczne zapachy, a przede wszystkim dynamiczna muzyka i taniec, spotkały się w jednym miejscu, by wspólnie, z mnóstwem ludzi, świętować na ulicach w karaibskim klimacie...
Uczestnicy karnawału w artystycznych kostiumach, tanecznym krokiem, pokonali prawie 6km wąskich uliczek Notting Hill, śpiewając, grając 
i... paradując! Caraibean Pride?
Karaibscy imigranci mogą być naprawdę dumni ze swojej muzyki, która łączy świat, z miłości do bliźniego i z tych festiwalowych tradycji, które zaprezentowali nam tutaj ostatnio... ponieważ to, co wczoraj obejrzeliśmy było naprawdę niesamowite!
Dziękujemy za udany weekend!!!







27 sierpnia 2012

Ludzka życzliwość


Z powodów zdrowotnych, moja koleżanka - Ewelina, wyjechała w tym roku do sanatorium 
w Krynicy i można tu mówić o wielkim szczęściu, ponieważ niestety, co roku nie jest to możliwe...
Często spotykała się z odmową z powodu braku dofinansowania, a jak ogólnie wiadomo, pobyt w takim miejscu, przyspiesza codzienną rehabilitację i jest po prostu niezbędny.
Po takim wyjeździe, oprócz wyraźnej poprawy fizycznej, oczywiste są także korzyści duchowe, ponieważ przebywanie wśród ludzi, mających podobne albo te same schorzenia sprawia, że są lepiej rozumiani i wspierają się wzajemnie, znajdując pokrewne dusze w nowym towarzystwie.
W tym roku, Ewelina poznała w sanatorium kobietę z Gdańska, która przebywała na tym samym turnusie ze swoją córką i szybko się zaprzyjaźniły.
Z uwagi na udany pobyt w Krynicy i nowe znajomości, Ewelina była bardzo szczęśliwa, o czym pisała do mnie wraz z pozdrowieniami.
Przyjaźń nie wygasła wraz z zakończeniem pobytu w sanatorium, a co więcej, postanowiły umówić się na wspólne spotkanie w przyszłym roku... w Trójmieście. 
Kolejny sms informował, że właśnie jest w Gdańsku, ponieważ ta znajoma zadzwoniła spontanicznie i z dnia na dzień, zaoferowała Ewelinie gościnę i możliwość zobaczenia Jarmarku Dominikańskiego i innych ciekawych miejsc w Trójmieście... jeszcze w tym roku.
Ewelina skorzystała z tego zaproszenia, przysłała zdjęcia i napisała, że jest niesamowitą szczęściarą, spotykając na swojej drodze takich ludzi...
Jak widać, czasem wystarczy mały gest i zwykła ludzka życzliwość, by sprawić komuś ogromną radość...
Ja cieszę się razem z nią, ponieważ ta sytuacja to dowód na to, że w tym bezdusznym świecie są jeszcze cudowni, bezinteresowni ludzie, dla których dawanie jest cenniejsze od brania i dla których, to nie oni sami, ale drugi człowiek jest najważniejszy!!!
Krzepiące!!!







26 sierpnia 2012

Egzotyczne klimaty


Od 1965 roku, zawsze w ostatni weekend sierpnia, organizowana jest w Londynie największa w Europie i druga na świecie (po Rio de Janeiro) uliczna parada: Notting Hill Carnival.


Zapoczątkowali ją imigranci z Karaibów, którym na obczyźnie brakowało podobnych festiwali, dlatego z czasem, postanowili przenieść swoją, wieloletnią tradycję ulicznej zabawy na angielski grunt, by tym samym zjednoczyć lokalną społeczność. 
Początkowo gromadziła około 500 osób, a w ostatnich latach, chętnych do obejrzenia tego karnawału było już nawet... 2,5 miliona! 
Co roku, na prawie 6km trasie przemarszu, głównymi atrakcjami są muzyczne platformy, barwne 
i wyszukane stroje uczestników, a także towarzyszące paradzie uliczne stragany, dzięki którym unosi się dookoła zapach egzotycznego jedzenia, który można oczywiście spróbować, 
a także kupić okolicznościowe pamiątki... 
Ten dzisiejszy - pierwszy dzień zabawy, poświęcony był głównie dzieciom, które z dumą prezentowały, przygotowane na tę okazję kostiumy 
i maszerowały ulicami Notting Hill w barwnym korowodzie.
Jutro, głównymi bohaterami będą przedstawiciele starszego o kilka lat pokolenia "imprezowiczów", więc przez cały dzień, ta część miasta będzie główną atrakcją turystyczną. Wybieram się tam z aparatem, ale czy przy takiej popularności tego wydarzenia, uda mi się coś uchwycić, to czas pokaże...
Po oficjalnych uroczystościach, około godz. 20, zaplanowano przeniesienie zabawy do okolicznych klubów i zapewne będzie tam równie głośno i barwnie... w końcu następna taka zabawa dopiero za rok!!!







25 sierpnia 2012

Zupa włoska


Sobotę zawsze traktuję roboczo... chociażby dlatego, by nadrobić domowe zaległości z całego tygodnia.
W kwestiach kulinarnych, sobota to także dla mnie dzień roboczy, choć jednocześnie, wolny od codziennej pracy, więc nie może być totalnie zarobiony:) także w kuchni!
Sezon na kapustę w pełni i bez takich dań jak gołąbki, czy tradycyjne surówki, trudno wyobrazić sobie jesień w polskich domach. 
Ale, że ja nie lubię spędzać zbyt dużo czasu w towarzystwie garnków, to zwykle w soboty, jadamy na obiad zupę... 
Dziś gotujemy włoską "Minestrone" i biała kapusta jest jednym ze składników.
Ta niskokaloryczna "pospolita jarzyna w złym guście" zawiera tyle witaminy C, co sama cytryna, a także inne składniki, ważne dla włosów, skóry i paznokci.
Sama zupa jest jedną z moich ulubionych, świetnie smakuje i rozgrzewa, a dla chętnych na jej wypróbowanie, zamieszczam przepis i naprawdę polecam...

Rozgrzać łyżkę oliwy w garnku, dodać do niej pokrojone 2 cebule i 2 ząbki czosnku oraz pokrojoną w plasterki wędzoną kiełbasę i smażyć razem około 5min.
Dodać 2-3 ziemniaki oraz marchewkę, pokrojone w kostkę. Do tego dołączyć, pokrojony w plasterki por i 1/4 średniej główki kapusty białej, pokrojonej w paski. Dusić około 2min. 
Do garnka dolać 600ml wywaru (mięsnego lub warzywnego), dodać pomidory z puszki i fasolę (najlepiej flageolet też 
z puszki), odsączoną i opłukaną, a następnie całość dokładnie wymieszać. 
Pod przykryciem gotować do miękkości około 15-20min. i dodać ziół prowansalskich oraz sól i pieprz do smaku. 
Przed podaniem posypać startym serem (najlepiej parmezanem)


Smacznej soboty!







24 sierpnia 2012

Charoszyj dień

Nadszedł upragniony weekend, dłuższym o jeden, wolny dzień niż tradycyjny, ale... właśnie tradycyjnie, pogoda ma być zmienna z przewagą deszczu, zapowiadanym już na ten wieczór.
Na razie więc nie planuję żadnego pikniku na trawie, by aura nie pokrzyżowała planów, ponieważ z nią walczyć się nie da...
Od wczoraj, moja rodzina gości rodzinę z Białorusi (od strony mojego dziadka), która po długich przygotowaniach wyjazdowych i oczekiwaniach na upragnioną wizę, w końcu mogła zjawić się w Polsce...


Oni chatieli pasmatrit Polszu i prijechali maszinoj... wo wremia lietnich kanikuł :)
Jak każdy gość, oni także traktowani są i będą wyjątkowo, więc ani jadła, ani wrażeń duchowych, związanych ze zwiedzaniem miast, w których rezydują nasi, rodzinni przedstawiciele... nie zabraknie... 
Wszystko zostało szczegółowo zaplanowane i teraz, bogaty w atrakcje plan pobytu, będzie realizowany, by zapewnić gościom jak najlepsze wspomnienia!
Żal tylko, że ja nie mogę się z nimi spotkać, by przy okazji poćwiczyć trochę swój rosyjski., który umarł śmiercią naturalną... szesnaście lat temu, bo właśnie wtedy zdałam maturę i przestałam traktować go jako przedmiot obowiązkowy.
Teraz, w moim wykonaniu, choćby najkrótsza konwersacja w tym języku będzie brzmiała zabawniej niż czeski i skecze kabaretu "Paranienormalni" razem wzięte...
No cóż, może innym razem, ponieważ właśnie pojawiła się dla nas szansa na wyjazd... za Bug, na re-wizytę, więc jeszcze nie wszystko stracone... 
Do swidanja!






23 sierpnia 2012

Turystyka górska - podsumowania


Dokładnie trzy tygodnie temu, o tej porze, pakowaliśmy się do wakacyjnego wyjazdu...
Z perspektywy czasu stwierdzam, że spędziłam urlop w ciekawym miejscu, gdzie słowo "ciekawy" jest tu wielowymiarowe.
Warto zaznaczyć, że Karpacz nie jest tak komercyjny jak Zakopane, ale jednocześnie nie tak rozwinięty turystycznie jak stolica Tatr, choć ma to swoje zalety i wady.
Komunikacja z innymi miastami jest bardzo ograniczona, żeby nie powiedzieć żadna, bo jeden autobus na dzień do Szklarskiej Poręby, która też jest przecież świetną bazą wypadową, to prawie nic...
Ponadto, miastu brakuje deptaka, po którym można spacerować wieczorami, gdzie można kupić pamiątki i zjeść smacznie regionalne jadło, po wyczerpującym dniu w górach.
Główna ulica: Konstytucji 3 Maja ma i sklepy i restauracje, ale nie jest zamknięta dla samochodów, a wąski chodnik nie pozwala na dłuższe oglądanie wystaw, bo zwyczajnie blokuje się przejście innym..
Hitem tego lata była, znajdująca się na tej ulicy ławka, którą ktoś połączył oryginalnie drutem... z wycieraczką, by nikt sobie tego siedziska nie przywłaszczył... 


Spójrzcie bliżej na ten splot... toć to przecież koronkowa robota... na widok której Niemcom, którzy bardzo licznie odwiedzają Karpacz, pewnie oczy wychodzą z orbit.
Widząc takie zabezpieczenia zwykłych drewnianych ławek, pewnie zastanawiają się intensywnie jak chronimy przed kradzieżą dużo bardziej wartościowe rzeczy, a może w ogóle nie opłaca nam się ich kupować...
Oprócz takich "kwiatków" wiem, że miasto ma potencjał, by stać się atrakcją turystyczną.
Ma naturalne dobra w postaci ciekawych szlaków i bliskość granicy z Czechami, co daje dodatkową możliwość zwiedzania. 
Gdyby więc popracować  w nim i nad nim trochę, to w przyszłości będzie kurortem, równie często odwiedzanym, co Zakopane. 
Tyle, że samo miasto dla prawdziwego miłośnika górskiego wędrowania, nie jest celem nadrzędny i patrząc na Karpacz, można stwierdzić, że władze też uważają tak samo, nie widząc potrzeby zmiany lub im się po prostu nie chce dokonywać rewolucji dla obcych przybyszów. 
To widać gołym okiem, niestety!
Pustki na szlakach mogą wskazywać na to, że większość znów tradycyjnie wybrała w tym roku Zakopane, a może Tajlandię, czy Cypr lub zwiedzający Karpacz nie są miłośnikami gór, a jedynie bywalcami restauracji, czy sklepów, no i może jeszcze ogromnego hotelu, który jest 
w stanie dać nocleg 3 tys. osób i góruje nad miastem wyraźniej niż sama Śnieżka.
Jak już się jednak znajdą chętni i w końcu wybiorą się na szlak, to do celu docierają najkrótszą trasą, czyli wyciągiem. 
Na górze, przerwa na szybkie zdjęcie przed schroniskiem i znów w dół, tym samym krzesełkowym pojazdem. Zaliczone? Zaliczone!
Ale to jeszcze nic przy tych, co drepczą majestatycznie na 1600 metrów w japonkach lub sandałach, dzierżąc w ręku parasolki i z ironicznym uśmiechem patrzą na przechodzących obok ludzi w butach trekkingowych i przygarbionych plecakami, traktując ich jak obywateli drugiej kategorii, czy umęczonych biedaków, a to właśnie tym "wyfiokowanym" paniusiom trzeba szczerze współczuć... głupoty!
Ci, tacy właśnie pseudo - turyści wolą stać kilka godzin w oczekiwaniu na wjazd kolejką, jak ostatnio w Zakopanem, siedem godzin! niż przejść się szlakiem i poczuć te góry pod stopami... 
Ale po co się męczyć... szczyt i tak jest zaliczony, niestety ten głupoty również!
W Zakopanem przecież, już prawie pod samo Morskie Oko można podjechać samochodem, wyskoczyć szybko, zrobić sobie zdjęcie z misiem, żeby pokazać je później na Facebooku 300 tys. znajomych i wrócić na kebab do centrum miasta... 
Tak teraz często wygląda turystyka górska, niestety...
Ciekawi mnie też to, czemu w Karpaczu, "daniami regionalnymi" są w większości pizze lub inne zagraniczne wynalazki, jakby ten region nie miał zupełnie karkonoskich specjałów. 
Na pewno cenna będzie tam wizyta Magdy Gessler, by pomóc owym restauratorom odnaleźć prawdziwe smaki, tradycyjnej kuchni i dobry znawca muzyki, bo teraz miesza się w talerzach... w rytmie disco-polo i trudno nazwać to jakąkolwiek przyjemnością...
My na szczęście stołowaliśmy się z firmą, gotującą domowe obiady i która przywoziła je nam do domu. Wszystko było smaczne, zdrowe, dwudaniowe i to za jedyne 13zł!!!
Podsumowując moje "Podsumowanie", to ogólnie rzecz ujmując... to polecam wypoczynek w Karpaczu, bo spędziłam tam świetne, rodzinne wakacje w otoczeniu gór.
Może dlatego teraz tak trudno pogodzić się z powrotem do tej głośnej rzeczywistości i dlatego też tak bardzo zazdroszczę wszystkim tym, którzy mają tegoroczne urlopy jeszcze przed sobą lub właśnie je spędzają...






22 sierpnia 2012

Chińska Smoczyca


Nie jestem fanką czytania horoskopów, ani wiary w te magiczne cuda... ale charakterystyka mojego znaku w chińskich przepowiedniach, 
to wypisz, wymaluj - ja! 


Szczególnie część o tym, że nie jestem stworzona "do życia na grzędzie w kurniku albo do pilnowania podwórka"! 
Uwielbiam zmiany i nie cierpię dostosowywać się do ogólnie panujących norm, bo "tak wypada" i średnio, co trzy lata mogłabym zmieniać pracę, ponieważ rutyna to mój wróg!
Studia filologiczne o specjalności dziennikarskiej miały pomóc mi cieszyć się urozmaiconą pracą do końca życia, a tu masz... w sile wieku:) zachciało mi się podbijać nowe lądy, czyli Londyn! Mimo dyplomu, kariery w mediach nawet nie zaczęłam... bo wyjechałam!
W październiku będę obchodziła siódmą rocznicę działalności w kosmetyczno-skórnym klimacie, a trzecią w moim obecnym miejscu pracy... 
i jak nie podejmę wkrótce konkretnych kroków w sprawie swojej przyszłości, to zwariuję ja lub ludzie w moim najbliższym otoczeniu... 
Po prostu czuję wyraźnie, że nadszedł czas, by chwycić mocno ster swojego życia i skierować go na inne tory...
Wkrótce początek jesieni skłoni do remanentów w szafie, by przygotować garderobę na kolejny sezon, więc chyba też zrobię porządki wewnątrz siebie, by znaleźć sens tego ziemskiego bytowania... Nie chcę stać w miejscu - szkoda życia!!!
Znów mam ogromną potrzebę eksperymentowania, sprawdzenia się, czy adaptacji w nowym miejscu, by coś sobie udowodnić, by znów móc coś odkrywać... 
Co ja na to poradzę, taka moja natura, co zresztą potwierdza, wspomniany wcześniej chiński horoskop, opisując mnie jako osobę, wciąż "zdobywającą coraz to nowe szczyty, nawet kosztem jakiejkolwiek stabilizacji materialnej" i jak tu nie wierzyć horoskopom:)






21 sierpnia 2012

Wakacje... ale nie dla mnie


Mimo zmiennej pogody i coraz krótszego dnia, lato wciąż trwa, a co za tym idzie i sezon wakacyjny w pełni. 
Ja dopiero co wróciłam z urlopu, ale znów bym pojechała... na drugi, a co. 
W przyszłym tygodniu to szczęście będzie miało u mnie w pracy aż pięć osób, niestety nie ja. 
Z zazdrości, zaczęłam intensywnie rozmyślać nad pozostałą ilością wolnych dni 
w przepisowym urlopie, ale potwierdziło się niestety, że dopiero w nowym roku będę mogła szukać biletów na jakiś wyjazd, a w lutym dopiero się gdzieś pakować... no cóż.
W Anglii rok podatkowy trwa od kwietnia do marca, dlatego nie w roku kalendarzowym, ale właśnie finansowym, zarządza się urlopem. 
Niby bez różnicy, ale jak ktoś, tak jak mój Małżon ma swój "okres rozliczeniowy" od sierpnia do lipca, a ja od  kwietnia do marca, to później trudno zaplanować wspólne wakacje...
W sumie mam 22 dni na 365 w roku, plus dziesięć dni świąt publicznych (tzw. Bank Holidays), więc żadna rewelacja, bo tych ostatnich nie liczę nigdy do ogólnego wypoczynku, ponieważ są to pojedyncze dni, połączone z weekendem - piątkiem lub poniedziałkiem.
W przypadku szczęśliwego zbiegu okoliczności np. Świąt Bożego Narodzenia,  Wielkanocnych, czy jak ostatnio Jubileuszu Królowej, to 
w prezencie dostajemy łącznie cztery dni bez pracy.
I właśnie taki, długi weekend teraz nadchodzi, bo akurat 27.08 przypada na Wyspach, Bank Holiday... tak na pożegnanie lata, a co! 
Cudowna perspektywa... i już zaczynam odliczanie!
A za ten brak możliwości wyjazdu... to chociaż sobie Karpacz powspominam... a co!

Na tych zdjęciach widać właśnie karkonoskie domki... jak malowane. Każdy w innym stylu, ale... dużo ciekawsze niż szara płyta na miejskich blokowiskach...








20 sierpnia 2012

Oczu blask


Od dwóch tygodni Max Factor prezentuje tusz do rzęs: "Eye Brightening Tonal Volumising", podkreślający naturalny kolor oczu... 


To nowość i zarazem ciekawostka na rynku kosmetycznym.
Stosując się do głównych zasad łączenia kolorów wiadomo, że brąz idealnie współgra z szarościami, a czekoladowy z ciepłym złotem. 
W tym nowym tuszu, do uniwersalnej czerni wprowadzono dodatkowe, odpowiednio dobrane mikrocząsteczki, których odcień pasuje właśnie do koloru oczu.
Te wspomniane mikrocząsteczki rozpraszają i odbijają światło, dzięki czemu naturalny kolor tęczówki jest bardziej widoczny.
Obecnie tusz dostępny jest w czterech podstawowych odcieniach, do oczu niebieskich, piwnych, brązowych i zielonych.






19 sierpnia 2012

Herbaciara


Podobno Anglicy piją najwięcej herbaty na świecie, bo aż do ośmiu filżanek dziennie...
Szczerze przyznam, że w ogóle tego nie zauważam,  ponieważ najczęstszy obraz miasta, to spieszący się do pracy ludzie... 
z kawą, a nie herbatą w kubkach, popularnych włoskich, czy amerykańskich kafejek. 
Na pewno, wśród starszego pokolenia, mieszkającego poza Londynem, delektowanie się bursztynowym aromatem nie zniknęło i jest nadal praktykowane, może nawet dokładnie o godz. 17.
Ja podwyższam tę średnią regularnie... mierząc spożycie herbaty kubkami, a nie małą, chińską porcelaną :) ponieważ jest ona moim całorocznym trunkiem, bez względu na porę dnia. 
Zdecydowanie jednak wolę pić zieloną lub białą, które przy okazji są zdrowsze dla organizmu.
Nie odmówię też czerwonej, czy owocowej (ale bez hibiskusa), a zimą rozgrzewam się tradycyjną czarną z cytryną i sokiem z malin!
W tym, domowym, ulubionym kubku, pita bez pośpiechu, czy przy dobrej książce, smakuje jak napój bogów, a wyprawę po nowy asortyment, traktuję jak prawdziwe święto :)
Warto wspomnieć, że tradycja jej picia sięga początku XIX wieku, 
a pomysłodawczynią popołudniowych herbatek była Anna - księżna Bedford, która właśnie zapoczątkowała słynną "afternoon tea", która to na długie lata, stała się na Wyspach, okazją do towarzyskich spotkań.
W przeciwieństwie do Chin, w Anglii pija się głównie herbatę czarną i do tego jeszcze 
z mlekiem. 
Z uwagi na ten dodatek, sama herbata jest dużo mocniejsza w smaku i co ciekawe, na przykład do Europy firma Twinings, wysyła słabsza wersję, bo tam nie ma potrzeby jej rozcieńczania.
Na Wyspach mleko, to prawdziwa obsesja i tak samo jak my postrzegamy tradycyjną bawarkę, tak Anglicy patrzą ze zdumieniem na nasz cytrynowy dodatek, plywający na wierzchu i "konia z rzędem" temu, komu uda się zamówić herbatę z prawdziwym plasterkiem cytryny, a nie sztucznym sokiem... 
To po prostu tutaj jest niemożliwe... 
Na szczęście, cytryny sprzedawane są w sklepach, więc Polonia na Wyspach jest nie do końca stracona... Co za ulga!







18 sierpnia 2012

Bliższe spotkania


Optymistyczne zapowiedzi pogodowe, obiecują nam 30st. na termometrach w ten weekend.
Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że tak będzie...
Czas planować jakieś wyjście i chwytać aparat w ręce, bo w sumie niewiele już tych dni lata zostało... a przyroda wciąż w rozkwicie...






17 sierpnia 2012

Symbol miasta - Świątynia Wang


Relacji z Karpacza ciąg dalszy...
Każdy, kto słyszał o tym mieście lub tu przyjeżdzał wie, że oprócz Śnieżki z jej charakterystycznym schroniskiem, kolejnym symbolem miasta jest... Świątynia Wang, która stanowi bezcenne dzieło sztuki.
Ten norweski kościółek zbudowany został na przełomie XII i XIII wieku i przeniesiony do Karpacza w XIX wieku, dzięki hrabinie Fryderyce von Reden, gdzie do dziś świątynia pełni swoje funkcje sakralne, jako parafia ewangelicka, a do budowy której nie użyto ani jednego gwoździa.
Do II wojny światowej miał opinie łączenia szczęśliwych małżeństw, dlatego na miejsce zjeżdżały się tłumnie pary z całej Rzeszy, a w pobliskim pensjonacie, odbywały się huczne wesela.
Dziś kościół odwiedzają równie tłumnie turyści z różnych stron Polski i świata, podziwiając jego architekturę i zabytkowy cmentarz.



Tradycyjnie, na koniec wycieczki, turyści wrzucają monety do pobliskiej fontanny, z życzeniem powrotu... w niedalekiej przyszłości... 
Ja też to zrobiłam w 1997 roku... i po 15 latach znów mogłam odwiedzić to miejsce, osobiście.




16 sierpnia 2012

Wspomnienia wiecznie żywe


We wtorek około godz.18 zaczęliśmy nasz powrót na Wyspy... bo wszystko co dobre, szybko się kończy... Niestety!
Zaczęło sie podwózką samochodem do Szklarskiej Poręby, bo innej opcji nie było... 
Nie chcę się tym znowu denerwować, ale właśnie tak bardzo rozwinięta jest tam komunikacja autobusowa...
Do Szklarskiej Poręby, oddalonej jedynie 30km, autobus jedzie o godz.9.21, więc zdecydowanie za późno, by wyjść na szlak, a powrót do Karpacza jest już o godz.18, więc zdecydowanie za wcześnie, by z tego szlaku gonić do domu...
A co wtedy, gdy czeka pociąg powrotny, od którego wiele zależy??? 
Busy nie mają żadnego rozkładu, a przede wszystkim... w porównaniu z Tatrami, to prawie ich w ogóle w tych Karkonoszach nie widać, wiec... trzeba zdać się na własne nogi, odpuścić sobie górskie wypady lub liczyć na swój prywatny transport... 
My, na dalszej trasie zawierzyliśmy PKP. Pociąg zawiózł nas do Wrocławia, a jakże, ale jak to zwykle, na takich obszernych trasach bywa, 
z opóźnieniem i to sprawiło, że nie zdążyliśmy na ostatni autobus na lotnisko i została nam już tylko taksówka. 
Kolejny autobus o godz. 4.40 już gwarantował spóźnienie na samolot... 
Dotarliśmy tam przed północą i rozłożyliśmy się na siedziskach, walcząc ze snem do czasu odprawy, czyli jedyne trzy godziny... 
Cóż, taka karma...
Potem lot i bezpośredni przyjazd do pracy, gdzie musiałam zmagać się ze zmęczeniem i zmianą klimatu aż do godz.19...
W tym dzikim pędzie udało się choć na chwilę przymknąć oczy i przenieść na spokojne, ciche i zupełnie puste szlaki w Sudetach... wspomnieniami.
Przypomniałam sobie ten zielony im. Bronka Czecha (1067m), którym dotarliśmy kiedyś do polany, która  powstała w XVII wieku na potrzeby kuźni.
Dopiero z czasem, wykorzystywana była przez pasterzy, a dziś rośnie na niej mnóstwo leczniczych i zarazem rzadko spotykanych roślin, takich jak: arnika, ciemiężyca, czy wierzba lapońska. 
Z polany już tylko parę minut dzieliło nas do Pielgrzymów (1204m), które pamiętam jeszcze z dzieciństwa, a na które to składają się trzy, 
25 metrowe skały - wtedy ta wysokość naprawdę robiła wrażenie.  
Nazwa pochodzi od ich kształtu, który przypomina, stojących w szeregu wędrowców.
W niewielkiej odległości od tego miejsca, znajduje się kolejna grupa skał niższych o połowę, które tworzą wspólnie tzw. Słonecznik (1423m).
Według legendy, słońce nad nim, oznajmiało, pracujacym w polu południe i stąd ta nazwa.
To wszystko wyjaśnia, ponieważ... choćby nie wiem jak wytężać wzrok, trudno w ich kształcie w ogóle dostrzec jakiekolwiek kwiaty :)


Ku uciesze turystów, szlak prowadzi dalej, do największego schroniska po polskiej stronie Sudetów, czyli: "Strzechy Akademickiej", usytuowanej na wysokości 1258m n. p. m.
Po drodze można podziwiać z góry, pięknie położony Mały i Duży Staw.
Jak się okazało, Mały Staw znajduje sie na wysokości 1183m n. p. m. ale ma tylko 7m głębokości i co ciekawe, wciąż robi się coraz płytszy, przez opadający do niego skalny gruz. 
Przy tym właśnie stawie, znajduje się drugie schronisko: "Samotnia"(1195m), które jeszcze w 1670 roku było jedynie pasterską budą. 



Miejscem przytulnym i urokliwym stało się głównie dzięki znanemu tutaj przewodnikowi i ratownikowi górskiemu - Waldemarowi Siemaszko, który był jej wieloletnim gospodarzem... a dziś, zabytkowa "Samotnia" nie jest ani pasterską budą, ani opuszczoną chatą... ponieważ co roku gości tu wielu turystów i ze względu na zasługi wcześniejszego mieszkańca, nosi jego imię...