31 października 2012

Leciwe wdzianka


Codziennie na ulicach Londynu, czy w komunikacji miejskiej spotykam mnóstwo ludzi.
Oczywiście nie znam ich imion, ale wiem gdzie pracują... Wszystko przez służbowe wdzianka, które z dumy, a może 
z lenistwa, noszą na sobie.
U mnie w pracy, na prawie 40 osób, tylko nieliczni, w tym ja, porzucają w wolnym czasie, firmowe ubrania. Reszta gna przez miasto w swoim pracowniczym umundurowaniu, które wygląda jakby zostało zaprojektowane przez jakąś leciwą panią, w ubiegłym stuleciu.
Niestety, te uniformy do dziś nadal nam służą i jeszcze będą... przez kolejne dwa miesiące. 
W 2013 wszyscy już zaczniemy nosić nowe, choć w kwestii stylu, to nie ma tu żadnych nowości... Patrząc na nie mam wrażenie jakby, pechowo do maszyny zasiadła krewna tej samej krawcowej. Aż strach przymierzyć ten "projekt życia" 
i ostatecznie przejrzeć się w lustrze!
Poniższe zdjęcie zrobiłam wczoraj, bo właśnie taki widok zastałam w firmowej przebieralni... Czyżby ktoś panicznie bał się zmian w tym mundurkowym wyglądzie:)
Mój komplecik cały czas się szyje. Nie czekam na niego z niecierpliwością... bo wiem, że i tak nadejdzie.... Odwrotu nie ma, ale z tego powodu, noży do butów wkładać nie zamierzam:)













30 października 2012

Kobieta zmienną jest...


Od mężczyzn wymaga się, a konkretnie to my, kobiety wymagamy, szarmanckiego zachowania i szeroko rozumianej kultury, oczywiście na co dzień i od święta!
Z uwagi na miejsce, w którym się teraz znajduję, mogę sporo w tym temacie zaobserwować, ale ze względu na ten wielki "garnek kulturowy", ciężko stwierdzić jednoznacznie o co nam wszystkim tak naprawdę chodzi. Cóż...
Bywa, że my - kobiety chcemy być noszone na rękach i traktowane jak księżniczki, a innym razem, krzyczymy o partnerstwie i równouprawnieniu, pokazując swoją siłę i niezależność... 
Ja z reguły stoję po tej drugiej stronie i z uwagi na swój charakter, widziałabym samą siebie... na mównicy, nawołując kobiety do walki o własną godność...
Gdybym tylko mogła coś zrobić, by te niewiasty, nie musiały wieszać się rękawie swojego "pana" i posłusznie czekać na dalsze wytyczne... 
By w końcu zaczęły samodzielnie myśleć, bo to nie pora na udawanie infantylnej dziewusi, która rzekomo, nie radzi sobie z życiem, tylko dlatego, by niektóre, specyficzne typy (mężczyzn) miały poczucie wyższości...
Bywa też wręcz odwrotnie, kiedy to panowie chodzą za swoimi wybrankami i niby w imię wielkiej miłości, noszą ich torebki, czy ledwo widoczne torebusie. Nie chodzi tu przecież o te szarmanckie maniery, tylko wręcz odwrotnie... o śmieszność, bo pod małym lusterkiem i pomadką, no 
i ewentualnie telefonem komórkowym... jeszcze żadna panna nie naciągnęła sobie ramienia, a widok jest po prostu... porażająco - denerwujący!
No cóż, skomplikowana ta nasza, skrajna natura - a może taka kobieca, po prostu :) 
Dlatego chyba, wciąż tak trudno to jednoznacznie pojąć, nawet nam... kobietom!






29 października 2012

"Życie jest piękne"


"Czy w świecie pełnym zakazów i reguł, może być jakieś inne wyjście? Wybierz swoją własną drogę do szczęścia...  Życie jest piękne". 

Tak radzi nam firma Lancome, która promuje właśnie nowy zapach "La vie est belle", którego twarzą została Julia Roberts. 
Choć nie jest to jej pierwsza przygoda z francuską marką, ponieważ od kilku lat, jako ambasador Lancome, prezentuje tusze do rzęs, to reklama perfum jest prawdziwym debiutem...
Podobno, jako gwiazda i "twarz produktu", miała tylko jedno życzenie, by zapach nie zawierał żadnych, owocowych nut... 
Nie wiem, czy twórcy do końca podporządkowali się tej prośbie, ponieważ wyczuwa się w nich i gruszkę i czarną porzeczkę, ale... może coś się zmieniło...
Ciekawostką jest fakt, że tworzyły go aż trzy znane "nosy" i na tę okoliczność, wykonano ponad... 5000 prób, by znaleźć ten jedyny i najlepszy... 
Ostatecznie, efekt ich pracy to zapach złożony z 63 składników, które zamknięto w butelce, przypominającej uśmiech... 
Są niesamowicie trwałe oraz bardzo kobiece i od razu zostały zauważone przez "ELLE", które przyznało im tytuł "najlepszej, kwiatowej kompozycji" tego roku...
Z uwagi na wykorzystaną tam m. in. wanilię, irys oraz jaśmin, perfumy mają mocno, słodkie akcenty i przypuszczam, że będą miały tyle samo zwolenników, co  przeciwników, podobnie jak "Angel" - Thierry Muglera... 
W końcu... nie dla wszystkich ludzi, życie musi być tak samo piękne...






28 października 2012

W nowej odsłonie


Dzisiaj, mój coDziennik zmienił swoją szatę...
Bardzo lubiłam ten liściasty wygląd, z dominacją koloru nadziei, ale teraz, z uwagi na porę roku, przestał mi odpowiadać, więc postanowiłam go zmienić...
Na te okoliczność wybrałam minimalistyczną i zdecydowanie bardziej uniwersalną wersję - "trochę" inną od poprzedniej.
Z góry przepraszam za małe niedopracowania w wyglądzie poszczególnych postów, niestety wciąż widoczne, ale takie techniczne zmiany, szczególnie dla humanistki, wymagają czasu, więc... proszę o chwilę cierpliwości :)
Życząc Wszystkim miłej lektury, mam jednocześnie nadzieję, że wygląd bloga w takiej odsłonie też przypadnie Wam do gustu i nadal chętnie będziecie go czytać...!






27 października 2012

Tarta orzechowa


W przyszłym tygodniu, moja dobra znajoma wyprowadza się z naszego sąsiedztwa...
Na tę okoliczność zaplanowała wspólne, weekendowe spotkanie, by pożegnać się z miejscem, w którym mieszkała ponad dwa lata. 
Tradycyjnie, na takiej domowej posiadówce, gospodarz dba o danie główne, a goście o napoje i deser... 
Nie wiadomo kiedy teraz znów usiądziemy razem przy kawie, więc postanowiłam przynieść ciasto - moją ulubioną tartę orzechową
z przepisu Pascala Brodnickiego.
Piekłam ją już wielokrotnie, bo jest pyszna, więc dla wielbicieli orzechów i nie tylko...  wskazówki potrzebne do jej zrobienia, podaję poniżej:

By przygotować spód tarty, w naczyniu łączymy:
- 85g miękkiego masła
- 165g mąki
- szczyptę suszonych drożdży
- i około 3 łyżek zimnej wody
Następnie ciasto rozkładamy w formie do tarty i podpiekamy w 190 st. około 
20 min.
W między czasie przygotowujemy masę z:
- 85g miękkiego masła
- 120g cukru (najlepiej brązowego)
- 2 jajek
- 100ml syropu klonowego
- i 2 łyżek gęstej śmietany
Wszystko miksujemy, a na koniec dodajemy 100g pokrojonych drobno orzechów
i lekko mieszamy.
W takiej postaci zlewamy nią spód tarty i pieczemy przez następne 30 min.
Idealna w smaku... z kulką lodów waniliowych! Smacznego weekendu!








26 października 2012

"Do łezki łezka..."


Mimo wysokich jak na tę porę roku temperatur, od kilku dni, w ogóle nie widziałam słońca.
Moim codziennym niezbędnikiem jest tylko kurtka przeciwdeszczowa, a widokiem, w drodze do pracy... zapłakane od deszczu szyby. 

Za oknem i nie tylko... wciąż jest szaro, mglisto i bardzo smutno :(
Przez to wszystko, nie można wcale cieszyć się złotą jesienią, a już na weekend zapowiadają nam drobne opady... śniegu. Bardzo ciekawe, bo rzadko kiedy można go tutaj doświadczyć w grudniu, a co dopiero teraz, w październiku... 
Jestem bardzo sceptyczna, słuchając tych rewelacji, ale... czas pokaże!
Na razie pozdrawiam z tej, deszczowej krainy słowami piosenki Jonasza Kofty - "Od łezki łezka", ponieważ idealnie oddaje moją, obecną rzeczywistość...

"Autobusy zapłakane deszczem, wożą ludzi od siebie do siebie, po błyszczącym, mokrym asfalcie jak po czarnym, gwiaździstym niebie.
Od tygodnia leje w tym mieście, ścieka wilgoć po sercu i palcie, z autobusu spłakanego deszczem, liczę gwiazdy na mokrym asfalcie (...)
A gdy padać przestanie w tym mieście, gdzie się z moim smutkiem pomieszczę, autobusem zapłakanym deszczem, tam pojadę, gdzie pada wiecznie..."






25 października 2012

Telewizja Polska - 60 lat minęło...


Dokładnie 25 października 1952 roku pojawiła się polska telewizja...
Od pewnego czasu TVP informuje o swoim Diamentowym Jubileuszu regularnie, a na Woronicza, czy w innych, lokalnych ośrodkach, trwa świętowanie... to już przecież 60 lat!!!
Z tego, co ostatnio na ten temat przeczytałam dowiedziałam się, że początkowo planowano uruchomić telewizję już w 1941 roku, ale wojna przerwała plany, nie tylko takie zresztą, dlatego pierwszy, premierowy program, pojawił się jesienią... jedenaście lat później.
Jego scenariusz, uznany był za tajemnicę państwową, dlatego trzymano go w kasie pancernej, ale trwał tylko 15 min. ponieważ lampy ogrzewały studio do 40 st. i zwyczajnie trudno było dłużej pracować w takiej temperaturze.
Początkowo nie każdy dom miał swój własny telewizor, dlatego programy oglądało się wspólnie na świetlicy, czy w zakładach pracy, a nawet na wystawach sklepowych i co ciekawe... dźwięku słuchając przez radio...
Rok później, stały program pojawiał się już trzy razy w tygodniu, na 30 min. a w 1957 roku, po raz pierwszy zapowiedziano pogodę 
i poprowadzono transmisję meczu.
W ten sposób telewizja stawała się coraz bardziej atrakcyjna, dlatego uznano, że za luksus trzeba płacić i od tamtej pory, należało rejestrować odbiorniki i uiszczać abonament.
Od 1958 roku, stałym punktem wieczoru był "Dziennik", który zawsze o godz. 20, informował obywateli o najważniejszych wydarzeniach. 
Po siedmiu latach zmieniono godzinę nadawania na 19.30 i tak pozostało do dzisiaj...
Dla mnie telewizja była magiczna... Poza głosem koguta z "Teleranka", który słyszałam najczęściej jako dziecko, były również głosy prezenterów - Jana Suzina, czy Edyty Wojtczak.
Dobrze pamiętam też Krystynę Loskę i Bogumiłę Wander, ponieważ zawsze próbowałam je naśladować, uśmiechając się wdzięcznie do niewidzialnej kamery w swoim pokoju. Mogłam godzinami czytać od góry do dołu cały program telewizyjny... z gazety, marząc o takiej samej pracy w przyszłości...
I pomyśleć, że na początku, prezenterzy w ogóle nie wiedzieli, czy są na wizji, czy nie, dlatego widzowie często zaskakiwani byli jakąś śmieszną sytuacją, zza kulis...
Wiem od swojej mamy, że legendarną już "wpadkę", zaliczył aktor Bronisław Pawlik. 
Po zakończeniu programu: "Miś z okienka", który wtedy prowadził, zażartował sobie, mówiąc do wciąż włączonej jak się później okazało, kamery: "A teraz, drogie dzieci, pocałujcie misia w d***." Poszło w Polskę, dlatego jego miejsce, zajął wkrótce Stanisław Wyszyński.
Mimo lepszego sprzętu i ogromnego postępu technicznego, "wpadki" telewizyjne zdarzają się nadal i najlepiej dokumentuje to program "Łapu Capu", zbierając każdego tygodnia takie kwiatki 
z różnych stacji i prezentując je w wesołym bukiecie... na Canal+ choć z uwagi na swobodniejsze czasy, mają one już zupełnie inny wymiar.
Kiedyś, oglądanie telewizji na jednym, czy dwóch kanałach, ze "Starym kinem", "Koncertem życzeń", czy "Wieczorynką" było prawdziwym świętem... Dzisiaj, od wielkiego święta w ogóle ją oglądam, ponieważ,  mimo ogromnej ilości polskich i zagranicznych programów, często nie ma tam nic interesującego... 
Jak widać... 60 lat temu, mniej znaczyło więcej, bo chodziło o ich jakość, a nie tylko liczbę w pakiecie telewizji kablowej...






24 października 2012

Podstawowa wiedza


W modzie często liczą się detale, dlatego oprócz ubrań i rozmaitych dodatków, ważne są także kosmetyki, które podkreślają urodę i dyktują trendy.
Jednak, oprócz makijażu oczu, czy ust, należy także pamiętać o dłoniach i co za tym  idzie, również o paznokciach, bo są naszą wizytówką...
Wczoraj było o modzie na gotycki makijaż, a dziś muszę dodać, że podobnie jest z lakierami, których ciemne, ciemniejsze i najciemniejsze kolory, cieszą się teraz największą popularnością...
Niestety, nie każdą z nas natura obdarzyła mocną i kształtną płytką, by móc takie lakiery na sobie prezentować, ale wiadomo, że pomalowane, czy nie, muszą być zadbane i to bez gadania!
Samo pielęgnowanie zdrowych paznokci nie jest problemem, ale gdy są słabe i coraz bardziej łamliwe, to wszystkie metody, wydają się być zawodne... Wiem, co mówię, ponieważ to walka, którą wciąż przegrywam. 
Znam chyba wszystkie możliwe na rynku zewnętrzne smarowidła do ich wzmocnienia, a także suplementy diety w tabletkach i nadal nic... Żadnej poprawy:(
Poszłam więc po poradę do specjalisty i usłyszałam, że to wszystko przez to, że... używam za dużo wody!
No, cóż ile ludzi, tyle zdań, więc po konsultacji, wróciłam do moich "pomocników" i czekam cierpliwie... tracąc jednak wiarę na mocne paznokcie...
By uniknąć problemów w przyszłości i malować je na wszystkie kolory tęczy, proponuję by:
  • Raz w tygodniu, ale nie częściej, wygładzać paznokcie specjalną polerką.
  • Piłować je na krótko i półokrągło, to będą mocniejsze oraz mniej narażone na złamania, ale używać tylko tych szklanych lub papierowych "narzędzi" i zawsze w jedną stronę, by zapobiec rozdwajaniu paznokci.
  • Odrastających skórek nie wycinać nigdy cążkami, bo ich niewłaściwe użycie może doprowadzić do infekcji, tylko stosować specjalnie do tego przeznaczone żele lub kremy. 
  • Ich malowanie zawsze poprzedzić nałożeniem tzw. bazy, która chroni płytkę przed przebarwieniami, a zakończyć bezbarwną warstwą, która utwierdzi lakier i nie pozwoli mu tak łatwo odprysnąć.
  • Starać się nie wydłużać sztucznie naturalnych paznokci, ponieważ takie zabiegi bardzo je osłabiają.
  • A już tak zupełnie na koniec, to koniecznie używać kremu do rąk i nosić go w torebce.
No, to co... wszytko gotowe do malowania? Czas na Wasze, kolorowe eksperymenty...
Aaaa... w tym sezonie francuski manicure odchodzi w zapomnienie, a jego pastelowe odcienie, zastępuje czerń i złoto...
To do dzieła!






23 października 2012

Być na bieżąco


By klientki w sklepie nie zaskakiwały mnie pytaniami, staram się być na bieżąco w swojej dziedzinie. 
Pomaga mi w tym czasopismo "ELLE" i "Vouge", które czytam regularnie, kodując najważniejsze informacje.
Jak donosi prasa, tej jesieni i zimy, najmodniejsze są ciepłe, wełniane swetry, najlepiej te robione na drutach, kurtki w wojskowym stylu i kostiumy, najlepiej te z dwurzędowym zapięciem...
W kosmetyce, podstawę stanowi idealna, zdrowa cera, proste, gładkie włosy (skromnie upięte w "koński ogon") oraz gotycki makijaż.
Na ten ostatni, składa się przede wszystkim ciemna pomadka, dzięki której usta mają odcień czerwonego wina lub dojrzałej czereśni i czarna kredka do oczu, którą wyraźnie obrysowuje się ich kontur. 
Osobiście, nie widzę się ani w jednym, ani w drugim, ale gdybym jednak zaryzykowała wyjście w takim ciemnym klimacie:) to... podkreśliłabym wyraziście tylko oczy lub tylko usta, bo co za dużo... to strasznie:)
Warto pamiętać, że to, co proponują nam media, to tylko jakaś propozycja... taka subiektywna wizja makijażysty, czy projektanta, czasem zresztą szalona... 
Czerpmy więc z ich pomysłów, ale łączmy je w zgodzie z własnym stylem, a nie modą, dzięki temu, na ulicach nigdy nie będzie nudno!






22 października 2012

Francja - elegancja



Z uwagi na brak urlopu, nie mam teraz możliwości odwiedzenia mojego ukochanego miasta... dlatego wczoraj urządziłam sobie francuski dzień...
w Londynie :0
Odrobiłam kolejną lekcję ze słówek, bo przecież nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać i powspominałam ten uroczy zakątek przy starych zdjęciach...
A słuchając piosenek Edith Piaf i pijąc herbatę - "Paris", planowałam następną wizytę...









21 października 2012

Coś od... Woody Allena

Słowo na niedzielę (3)

Nie ma dnia, żebym nie myślała o Paryżu... 
Ogromnie tęsknię za tym miastem i mogłabym się tam przenieść, choćby zaraz i zostać na zawsze... 
Woody Allen powiedział kiedyś:
"Zmarnowałem życie, bo w młodości zabrakło mi odwagi, by rzucić wszystko i zostać we Francji..." 
i niestety bardzo dobrze go rozumiem :(
Na otarcie łez przeglądam stare zdjęcia i czytam blog "Paryż z lotu ptaka", choć serce pęka mi z żalu...






20 października 2012

Gnocchi na jarską sobotę

W wolne od pracy weekendy, szczególnie jak pogoda psuje plany, mam większy zapał na eksperymenty w kuchni. Wtedy, bez tygodniowego zmęczenia i stresu, związanego z odliczaniem czasu... podchodzę do nowych potraw i już nie tylko teoretycznie, ale i praktycznie, wprowadzam je w życie.
Dziś podzielę się z Wami przepisem na Gnocchi, czyli w dosłownym tłumaczeniu... włoskie grudy ziemniaczane:) który przetestowałam ze strony Zosi Cudny Zobacz tutaj, a który starałam się odtworzyć, co robię zawsze, gdy po raz pierwszy testuje nowy przepis:)...
Ja od zawsze zdecydowanie bardziej wolałam makarony i naleśniki niż mięso, więc z pewnością wypróbuję gnocchi również w innej okrasie:) bo te włoskie kluski naprawdę  przypadły mi do gustu...
Wyglądem i sposobem przygotowania przypominają nasze polskie kopytka, dlatego właśnie można je serwować na różne sposoby. 
Sama, robiąc coś po raz pierwszy, wyznaję jednak zasadę dokładnego odtworzenia przepisu, by przekonać się jak to powinno smakować, 
a dopiero potem gotować alchemicznie:)
Ponadto mój brak doświadczenia w tej dziedzinie, zwyczajnie nie pozwala na swobodne modyfikacje... więc przedstawiam ten przepis, który wykorzystałam - jest prosty, dlatego tradycyjnie go polecam!
Potrzebujemy:

Na ciasto:                                                                                                                              
1/2kg ugotowanych i przestudzonych ziemniaków,                          
1 jajko i jedno żółtko,      
szczypta proszku do pieczenia,
około 10 łyżek mąki,  
1 łyżka suszonego tymianku,
szczypta soli i pieprzu  

Na sos:     
szklanka mleka,
łyżka mąki,
25g masła,  
ok. 70g sera pleśniowego (lub ostrego żółtego)

Do dekoracji:
pomidory koktajlowe,
świeża pietruszka,
prażone płatki migdałów

Ziemniaki ugniatamy na jednolitą masę (będzie łatwiej to zrobić jak będą jeszcze ciepłe), dodajemy jajko, żółtko, sól, pieprz, proszek do pieczenia, tymianek, mąkę, wszystko razem łączymy 
i wyrabiamy. Ciasto nie może się kleić, więc w razie potrzeby należy podsypać go mąką.
Następnie całość formujemy w wąski pasek i tniemy na małe, 2-3cm kawałki, by później każdy z nich odcisnąć widelcem, uzyskując w ten sposób równe, paskowane kształty.
W takiej postaci, wrzucamy je do wrzącej, osolonej wody, z odrobiną oliwy 
z oliwek, gotując ok.8-10 min. a w między czasie przygotowujemy sos... 
W małym garnku roztapiamy masło, następnie dodajemy mleko i cały czas mieszając rozprowadzamy mąkę. 
Chwilę później dodajemy ser oraz sól i pieprz do smaku i czekamy na uzyskanie jednolitego sosu.
Gdy jest już gotowy, zanurzamy w nim przekrojone na pół lub na ćwiartki koktajlowe pomidory i polewamy podane na talerzu gnocchi. 
Do pełnej dekoracji potrzebujemy już tylko świeżych listków pietruszki oraz migdałowych płatków, uprażonych wcześniej na suchej patelni... Polecam!!!

A na poniższym zdjęciu widzicie to, co mi wyszło... a wyszło:) 
Palce lizać!







19 października 2012

Pachnie, czy nie pachnie?


Świat zapachów nie jest mi obcy, ale jak się okazuje, wciąż potrafi zaskakiwać...
Od naprawdę długiego czasu, chciałam przetestować jeden, o którym słyszałam dużo dobrego. Bardzo mi zależało, by go poznać osobiście 
i samej odkryć tajemnicę jego popularności za wielką wodą. 
Powszechnie wiadomo, że testując nowy zapach, najlepiej sprawdza się go bezpośrednio na skórze, ponieważ jak się często okazuje, konfrontacja papierka z rzeczywistością, może nas naprawdę rozczarować. To przecież zależy od nas, od naszego "składu chemicznego", temperatury, czy nawet koloru włosów jak pachnidło zgra się ze skórą i w tej kwestii, ten wąski papier ma najmniej do gadania...
Gdy w końcu udało mi się upolować miejsce naszego pierwszego spotkania, pojawił się problem... Użyłam testera, tak jak zawsze, ale tym razem... zupełnie nic nie czułam, co szczerze przyznam, było dla mnie szokującym przeżyciem. 
To tak jakbym nagle straciła węch, który przecież do tej pory pracował bez zarzutu, a co więcej, był nawet wrażliwszy od innych nosów. 
Mimo ogromnych wysiłków nie czułam żadnej nuty i pachnidło, które tak chciałam poznać, było wtedy dla mnie jak... woda.
Lekko zestresowana sytuacją, poszłam po pomoc do dyżurującego wtedy specjalisty:)
Od niego właśnie, dowiedziałam się, że minimalistyczny wygląd butelki, odzwierciedla jej skład, co sprawia, że UWAGA... ta woda perfumowana, pozbawiona jest zapachu dla osoby, która ją testuje, ale doskonale wyczuwalna dla wszystkich innych wokół!!!
Escentric Molecules 01, bo tak nazywa się ta tajemnicza mikstura, powstała dzięki Iso E Super - składnikowi wypromowanemu przez kreatora - alchemika, Gezę Schoena, który w oryginalny dla siebie sposób, łączy syntetycznie uzyskane aromamolekuły w perfumach.
Podobno, właśnie ta cenna cząsteczka imituje ciepłą nutę drzewa sandałowego lub cedru... podobno, bo ja niestety w drodze powrotnej do domu, nadal nic nie czułam...
Jak się okazuje, takie chemiczne składniki są dziś często wykorzystywane we współczesnym perfumiarstwie, udając poszczególne składowe zapachu, idealnie uzupełniając się z innymi.
W przypadku Escentric Molecules, Iso E Super jest jedynym składnikiem zanurzonym w alkoholu i występuje w głównej roli po raz pierwszy i to od razu 
w maksymalnym - 100% stężeniu. 
To wyjątkowo oryginalne i przezroczyste tworzywo jest jak bezpłciowa baza, więc mogą jej używać zarówno kobiety jak 
i mężczyźni... Dopiero reakcja ze skórą, tworzy niszową i zarazem bardzo unikatową kompozycję, której jednak na początku w ogóle nie jesteśmy w stanie przewidzieć. 
Nie zachowuje się bowiem jak tradycyjny zapach, który wyczuwalny jest zaraz po użyciu i który traci swoją moc z minuty na minutę:) tylko odwrotnie... 
Nawet przy wrażliwym węchu, poczujemy go na sobie, dopiero później... dużo później... 
Mnie delikatnie owiał swoją aurą po... godzinie, więc ewentualną decyzję o zakupie, najlepiej podjąć na drugi dzień:) niż stać w sklepie lub przed nim, czekając na rozpoczęcie akcji, czy co gorsze, pytać ludzi wokół... jak to pachnie! 
Swoją drogą jest to rewelacyjna rewolucja:) by zapach perfum był w końcu indywidualny i naprawdę jedyny w swoim rodzaju!






18 października 2012

"Z zimną krwią" - od zbrodni do kary


Dłuższe, jesienne wieczory to idealna okazja do czytania...
Uwielbiam takie chwile, kiedy jest zimno i wietrznie za oknem, a ja siedzę sobie wygodnie z gorącą herbatą i zagłębiam się w jakąś historię... najlepiej tę prawdziwą.
W miarę możliwości przewozowych i lokalowych, powiększam swój księgozbiór regularnie - ostatnio na przykład o biografię Wisławy Szymborskiej i Marii Skłodowskiej- Curie, ale ich lektura wciąż jeszcze przede mną. 
Dzisiaj, chciałabym polecić inną, również opartą na faktach książkę: "Z zimną krwią"...
Dowiedziałam się o niej z filmu: "Capote"- Benetta Millera, który kiedyś oglądałam, a który właśnie opowiada historię jej autora...
Truman Capote, którego prawdziwe nazwisko to Truman Streckfus Person, był wybitnym, amerykańskim prozaikiem, który zdobył uznanie krytyki powieścią: "Inne głosy, inne ściany" oraz "Harfa traw". 
W Polsce znany jest przede wszystkim z książki: "Śniadanie u Tiffany'ego", na podstawie której w roku 1958, powstał kultowy już film o tym samym tytule, z Audrey Hepburn w roli głównej. 
Książka "Z zimną krwią" to dokumentalna powieść, która w 1967 roku też doczekała się ekranizacji oraz...kilku nominacji do Oscara. 
Jest szczegółowym opisem wydarzeń, które miały miejsce na farmie w Kansas i jak sugeruje tytuł, nie jest to historia ze szczęśliwym zakończeniem...
Na tym jednak chciałabym poprzestać swój opis, ponieważ mam nadzieję, że pewnego wieczoru, sami będziecie chcieli się w nią zagłębić...






17 października 2012

Wyjście awaryjne


W swoim miejscu pracy, oprócz roli doradcy klienta, jestem także... powiernikiem dla moich koleżanek i kolegów, czyli tzw. Forum Rep.
Do tej roli wybrała mnie, ponad dwa lata temu, moja ówczesna szefowa, choć szczerze powiem, że nie wiem dlaczego... 
Owszem dużo mówię, a problemy innych stawiam ponad swoje, to wciąż jednak wolę słuchać niż być w centrum uwagi... 
Po upływie roku, miałam wątpliwości, czy aby na pewno to ja powinnam pełnić tę powinność i na moją prośbę postanowiono przeprowadzić oficjalne głosowanie, by znaleźć następcę... 
Znowu to ja zostałam wybrana, uzyskując 100% poparcie od swojego zespołu i w związku z powyższym nadal jestem "głosem" sklepu, reprezentując problemy jednostek lub ogółu na kwartalnych zebraniach. 
To jest taki nasz, wewnętrzny związek zawodowy i często jedyna "deska ratunku", gdy pomoc rządzących nie nadchodzi... Spotkania odbywają się w kameralnym gronie trzynastu osób i co najważniejsze... w pełnym zaufaniu. 
Tam właśnie uzyskujemy odpowiedzi na "przyniesione" ze sobą pytania lub dostajemy konkretne wsparcie na przyszłość, dzięki czemu wiemy, że jako pracownicy nie jesteśmy sami z problemami i skazani tylko na łaskę swoich szefów, którzy jak wiadomo, bywają różni...
W zeszłym tygodniu, powiadomiono mnie, że właśnie dzisiaj, 17 października odbędzie się kolejne spotkanie... 
Byłam jednak pewna, że to nie ja powinnam się tam stawić, ponieważ to, o którym wiedziałam, zostało zaplanowane dopiero na styczeń, więc mi odpuścili... aż do dzisiaj.
Około godz. 8.00 rano potwierdziło się, że zaproszenie na wizytę jest jak najbardziej dla mnie i że muszę tam iść... 
Podczas takich zebrań, tak samo jak w sklepie, obowiązuje uniform i to mnie właśnie załamało, ponieważ z racji pogody, przyszłam dzisiaj do pracy... w kaloszach:)
Oczywiście wiadomo, że na co dzień nie pracuję w gumowcach i noszę inne buty, by łatwiej było mi pomykać między regałami, jednak dzisiejsza aura na zewnątrz, nie pozwalała mi ich wykorzystać w miejscu... bez zadaszenia, ponieważ efekt byłby ten sam, co u piłkarzy na Stadionie Narodowym w Warszawie!
Z racji mojego nieprzygotowania, błagałam więc szefa, by wysłał kogoś innego, by na tę okoliczność uznał, że jestem chora albo na wakacjach, ale nie dał się namówić:)
Jedynym rozwiązaniem jakie mi pozostało, było przebranie butów na miejscu spotkania, by uniknąć towarzyskiego skandalu:) i zasiąść do "stołu obrad" jak człowiek pracy, tej właściwej pracy...






16 października 2012

Madara - magia roślin


Zwykle na widoczne działanie kremów do twarzy, trzeba czekać około 4-6tyg. więc zawsze staram się być cierpliwa i to samo powtarzam swoim klientkom.
Ostatnio, dzięki koleżance, dla której kosmetyki organiczne nie mają żadnych tajemnic, odkryłam Madarę.
Wygląda na to, że jest magiczny i podziałał szybciej niż tradycyjne produkty, ponieważ zmiany zauważyli nawet mężczyźni. 
Otóż, wbiegłam prawie spóźniona i niewyspana do pracy, spotykając na wejściu kolegów, rozpakowujących  dostawę. 
Jeden z nich, powitał mnie inaczej niż zwykle, mówiąc na "dzień dobry", że wyglądam bardzo świeżo i promiennie :) 
Trochę zdziwiona, przyjęłam ten komplement z przymrużeniem oka - dosłownie i w przenośni, ponieważ spałam tej nocy mniej niż pięć godzin. 
Później jednak przyjrzałam się sobie w lustrze i odkryłam, że ta widoczna metamorfoza, była możliwa tylko dzięki mojemu nowemu kosmetykowi...
Łotewska firma Madara została założona przez cztery kobiety, które marzyły, by znaleźć dla siebie naturalny produkt do codziennej pielęgnacji skóry. 
Madara to inaczej "przytulia wonna" - roślina pospolita, występująca w Europie i Azji (w Polsce również), która ma właściwości regenerujące oraz przeciwalergiczne.
Mój pierwszy kosmetyk od Madary, który zaczęłam używać, to rodzaj lżejszego od standardowego podkładu, krem tonujący.  
Zawiera on wyłącznie naturalne składniki, dlatego w opisie dopatrzymy się róży damasceńskiej, masła kakaowego, wyciągu z nagietka i babki, 
a także ekstraktu z alg, rumianku i dmuchawca. 
To roślinne bogactwo sprawia, że krem ma specyficzny zapach, który jednak znika od razu, po smarowaniu go w skórę.
Jego delikatna konsystencja nie blokuje porów, nie brudzi ubrań, a co najważniejsze chroni przed słońcem, a także wyrównuje koloryt skóry 
i rozświetla zmęczoną cerę...
Szczerze przyznam, że rzadko kiedy o kosmetyku mogę mówić z takim przekonaniem, ale ten w pełni na to zasługuje, bo jest rewelacyjny!
Jest moim pierwszym produktem z tej marki, ale na pewno nie ostatnim i polecam... jak najlepszej przyjaciółce!






15 października 2012

Wielkie kupowanie


Od tygodnia nie mówiło się w pracy o niczym innym, tylko planowało swoje zakupy, ponieważ właśnie dziś nastał ten wielki dzień, kiedy mogliśmy kupić wszystko z podwójną zniżką!
To taki miły gest od naszej firmy przed świętami, dlatego bywa, że wtedy niektórzy zupełnie tracą głowę...
Moja lista, którą wcześniej sobie przygotowałam była krótka i oczywiście zawierała najpotrzebniejsze rzeczy, ale w ostatniej chwili została poszerzona o "kilka" drobiazgów, by ktoś też mógł zaoszczędzić... 
Co roku, wszyscy obiecują sobie, że zaopatrzą się tylko w to, co naprawdę niezbędne, a jest jak zawsze, czyli przerwa od pracy, poświęcona na spacer między regałami, zamiast na jedzenie i ostatecznie... ręce do ziemi od reklamówek:)
Ja też wróciłam dziś do domu z pokaźnymi torbami, ale raz w roku, to przecież nie zawsze... 
Cieszę się, że zaoszczędziłam i że mogłam pomóc!






14 października 2012

Coś od... Rafała Rutkowskiego

Słowo na niedzielę (2)


"(...) Mieliśmy wyjść półgodziny temu, a ona dobiera bluzkę do butów, to pozostaje włączyć żart. Mówię: 
Kochanie może ja tu zamiast zegarka, stanę z kalendarzem, będzie łatwiej."

Uśmiechu... na niedzielę i dużo cierpliwości do współlokatorów ;)






13 października 2012

Tarta ze szpinakiem


Dziś muszę zapoznać Was z... tartą ze szpinakiem, która jest częstym gościem na moich obiadach...
Mam nadzieję, że nie przekreślicie jej od razu z uwagi na ten "trawiasty" składnik, choć zdaję sobie sprawę, że nie każdy musi mieć z nim dobre wspomnienia...
Początkowo znałam szpinak tylko z bajki - "Popeye", a osobiście pierwszy raz spróbowałam kilkanaście lat temu, podany na ciepło... z jajkiem. 
To nie był mój smak! 
Długo więc nie należał do tych ulubionych składników, dopóki nie przygotowałam w domu tarty, według francuskiego przepisu...
Tym razem zagrało wszystko i od tamtej pory, mogę ją robić z zamkniętymi oczami i trochę nieobiektywnie przyznaję, że z każdym "wykonem" zbliżam się do mistrzostwa...
Jako dobroczynna roślina, szpinak przywieziony został do Europy z dawnej Persji, ale dopiero w XIX wieku zauważono jego zbawienne działanie. na organizm. Dzięki niemu chorzy szybko odzyskiwali siły i wracali do zdrowia. 
Po wojnie szpinak zdobył też uznanie amerykańskich farmerów i promowany był tam, tak samo często jak Coca-Cola... 
Dziś i my wiemy, że jest niesamowicie cenny dla naszego organizmu, a pod względem składników i soli mineralnych... bezkonkurencyjny.
100g szpinaku zawiera prawie 2,5 mg żelaza i prawie 50 mg witaminy C i... tylko 20 kal, dlatego dość tych słów wstępu... czas na przepis, który szczerze polecam i gwarantuję łatwość wykonania - wystarczy połączyć: 

175g mąki, 85g masła i 2 łyżki zimnej wody. Uformować wszystko  na jednolitą masę i zostawić w lodówce na około 15min.
Następnie, najlepiej w okrągłej formie rozłożyć ciasto, aż po brzegi, nakłuć spód w kilku miejscach widelcem i podpiec 
w 180st. około 20min.
W tym czasie przesmażyć na patelni pokrojoną dużą cebule i ząbek czosnkua następnie dodać umyty, świeży szpinak (około 300g) lub w ostateczności około 5-6 kulek, wcześniej rozmrożonego (brykiet). 
Dodać sól oraz pieprz do smaku i pokryć w całości spód podpieczonej tarty. 
Na wierzchu poukładać przekrojone na pół koktajlowe pomidory lub plastry większych i posypać kostkami sera "typu feta" :) 
Na koniec rozbić cztery jajka, wymieszać z solą oraz pieprzem i zalać nią wierzch tarty. 
W takiej postaci wstawić do piekarnika i piec kolejne 25min.

Potem już można tylko jeść i żałować, że się tak szybko kończy... Miłego weekendu!