W ostatnim tygodniu trudno było doszukiwać się w pogodzie nadchodzącego lata.
Niebo gęsto zasnute chmurami przypominało bardziej wrzesień niż czerwiec. Do tego padało i wiało, a słońce, którego Wy macie teraz
w nadmiarze, u nas pojawiało się naprawdę sporadycznie.
Niestety na weekend też się nie poprawiło, ale nie zamierzałam tylko z tego powodu zostawać w domu.
Spakowałam aparat do plecaka i pojechałam na Brick Lane, bo gdzie najlepiej szukać kolorów miasta... jak nie tam? :)
Spacerowałam po mniej uczęszczanych ulicach, celowo omijając główne atrakcje i... znów się nie zawiodłam!
Kolory na murach i kolory na ulicach, czyli to, czego właśnie w ten pochmurny dzień potrzebowałam:)
Ta dzielnica wciąż żyje wesołym rytmem i za każdym razem, bez względu na pogodę pozwala odkrywać ten swój niepowtarzalny klimat.
Wystarczy tylko mieć oczy szeroko otwarte...
Jak wiadomo, Londyn nie należy do sztywnych i nudnych miast, a poszczególne miejsca, takie właśnie jak Brick Lane, tylko to potwierdzają...
Tam zawsze coś lub ktoś przykuwa wzrok, przez co jest oryginalnie i bardzo ciekawie...
Podczas mojego ostatniego spaceru, trafiłam przy okazji na festiwal kultury japońskiej, co jeszcze bardziej ubarwiło zwiedzanie okolicy...
Obserwując tradycyjny proces parzenia herbaty, podziwiałam ich stoicki spokój i jednocześnie uświadomiłam sobie, że gdybym musiała serwować ją w ten sposób codziennie, to... szybko zapomniałabym, że jest moim ulubionym napojem i z pewnością przerzuciłabym się na wodę mineralną:)
Odnalezienie w sobie cierpliwości, potrzebnej do jej przygotowania, byłoby dla mnie chyba dużo trudniejsze niż sama nauka, ale za to na zdjęciach mogę to dokumentować w nieskończoność...
Znów napstrykałam ich całe mnóstwo, ale wierzcie mi, że naprawdę ciężko jest wrócić do domu z kilkoma fotkami jak tam wciąż tyle się dzieje...
Do następnego razu:)