30 września 2012

Bliżej natury


Londyńskie Muzeum Historii Naturalnej przy Cromwell Road sąsiaduje z Muzeum Techniki oraz Muzeum Victorii i Alberta. 
Znajduje się w niesamowicie pięknym budynku, w modnej dzielnicy South Kensington, na południu Londynu i jest to kolejne miejsce na liście turystycznych atrakcji, które mogę zwiedzać przy każdej możliwej okazji, więc i wczorajszą wizytę (trudno stwierdzić którą w ogóle), zaliczam do bardzo pouczających...
Warto wspomnieć, że muzeum zostało otwarte w 1881 roku i zaprasza na zwiedzanie aż pięciu, głównych działów (paleontologia, botanika, entomologia, mineralogia i zoologia), w których łącznie udostępniono około 70 milionów eksponatów. 
Z uwagi na ten ogrom ciekawych okazów, nie ma fizycznej możliwości, by obejrzeć wszystko wnikliwie jednego dnia... dlatego tak chętnie tam wracam za każdym razem, przy okazji wizyt z gośćmi, by móc dalej poszerzać swoje horyzonty:)
Na powitanie zwiedzających, w głównym holu budynku, stoi naturalnej wielkości odlew szkieletu diplodoka, który w takiej postaci, stanowi niemałą atrakcję, szczególnie dla małych odkrywców... 
Już na początku zwiedzania, w dziale poświęconym dinozaurom, odwiedzający spotykają ruszającego się i ryczącego tyranozaura, który jest tam prawdziwą gwiazdą, a jego zachowanie robi wrażenie nawet na dorosłych:)
Muzeum w niesamowity sposób przybliża wiedzę, dzięki czemu jest wciąż tłumnie odwiedzane. 
To tu można doświadczyć trzęsienia ziemi, stojąc w specjalnie stworzonym do tego sklepie, czy odwiedzić dom, by zobaczyć w powiększeniu co 
i gdzie z nami mieszka... choć zupełnie nie zdajemy sobie z tego sprawy...
Niesamowite wrażenie robi też na mnie dział poświęcony Darwinowi i widok niezliczonej ilości  słoików... z czym się tylko da, w środku. 
Zawsze byłam zbyt wrażliwa w tym temacie, więc koniec wycieczki łagodzę zwykle widokiem minerałów i sekwoją, 
a dokładnie "cienkim plastrem" z jej pnia, o średnicy sześciu metrów, zawieszonego centralnie, na ostatnim pietrze.
To muzeum to świetne miejsce dla mieszkańców i turystów, dla dzieci i dorosłych, bo każdy zawsze znajdzie tutaj coś dla siebie... 
Można podejrzeć życie mrówek, poznać różne gatunki ptaków, czy zobaczyć mieniące się chyba wszystkimi kolorami kamienie, także te, używane do wyrobu biżuterii. 
Z bardzo dokładnie opracowanych materiałów dowiadujemy się wiele ciekawostek o samej ziemi i ekologii, można rozwiązać ćwiczenia na spostrzegawczość i pobawić się wszystkim jak we wczesnej podstawówce... 
Można też wjechać schodami ruchomymi do wnętrza kuli ziemskiej i popatrzeć na siebie (i nie tylko) w lustrze... z lekkim dystansem...

.... I do tego jeszcze wszystko za darmo!!!
Przy okazji... 30 września, życzę udanego dnia, szczególnie chłopakom, bo podobno właśnie dziś obchodzą swoje święto:)







29 września 2012

Miejsce na drodze


Na angielskich drogach (jak wszędzie zresztą) mamy tradycyjne pasy dla samochodów, osobne dla miejskich autobusów i jeszcze inne dla rowerów, dzięki czemu, przy tak dużym ruchu komunikacyjnym, łatwiej zachować kontrolę... 
Chociaż to tylko teoria, bo i tak samochodom zdarza się blokować pas dla autobusów, a rowerzystom, czy motocyklistom jeździć slalomem, po swojemu, między wszystkimi pojazdami...
Drogi, które dla nich wytyczono mają swoją, uniwersalną symbolikę, które nawet dla obcokrajowców nie stanowią zagadki... Zdążyliśmy się do wszystkich przyzwyczaić, ale ostatnio zaskoczył mnie nowy znak, który wydziela miejsce... czworonogom! 
Na taki jak ten na zdjęciu, natrafiłam niedaleko Tower of London... czyli w miejscu, najbardziej popularnym dla turystów. 
To się nazywa przyjazne wszystkim miasto, bo wygląda na to, że i psy będą mogły tam teraz spokojnie spacerować:) 

Mam sobotę, wolny dzień od pracy, więc czas na zwiedzanie...
Zgodnie z życzeniem gości, przewodnik poprowadzi dziś "wycieczkę" do Muzeum Historii Naturalnej i mam nadzieję, że po odpowiednich znakach na drodze, bez problemu dotrzemy do celu:) 
Miłego dnia Wam i sobie również... 






28 września 2012

Cenowe kuszenie


Od jakiegoś czasu sklepy odzieżowe zaczęły swoje wyprzedaże i w tej chwili, kuszą już nawet 50% zniżką. 
Nie mam jednak w zwyczaju biegać na szalone zakupy co piątek, jak niektórzy i wracać 
z kilkoma torbami, pełnymi ubrań, ledwo mieszcząc się z nimi na siedzeniu... Nie, to nie dla mnie!
Wśród długiej listy sklepów mam tylko dwa ulubione (Gap i Esprit), w których na bieżąco śledzę kolekcję i specjalne oferty. 
Ponadto te firmy, zapowiedzi swoich promocji, przysyłają mi mailem, co dodatkowo ułatwia polowanie na konkretne wdzianko:)
Różnica między nimi polega na tym, że GAP jest bardzo hojny w swoich procentach i naprawdę za bezcen, można kupić tam świetnej jakości ubrania, jeśli jest się tylko wystarczająco czujnym...
Natomiast ESPRIT zna swoja wartość i woli wysłać imienny voucher ze zniżką dla swoich regularnych klientów niż organizować masową wyprzedaż pod koniec sezonu. 
Te masowe też się zdarzają, ale nie mają takiego samego zrywu cenowego jak te z Gapa - na moje nieszczęście... 
Esprit ma w swojej kolekcji więcej ubrań, które bym chciała mieć w swojej szafie... ze względu na klasyczny, wiecznie modny styl i tę niemiecką dokładność wykonania. 
Ostatnio, w ich sklepie pojawiła się na wieszakach... sztruksowa marynarka i chodzi za mną teraz... odkąd ją tylko zobaczyłam... 
Niestety, w najbliższym czasie nie mam ani urodzin, ani imienin, więc nie mogę liczyć na prezent:) Nie chcę mieć też kaca moralnego przy wydawaniu pieniędzy na kolejną marynarkę, ale boję się, że do świąt zdążą wykupić mój upatrzony fason i kolor.
Los jednak bywa łaskawy i właśnie wczoraj, dostałam pocztą voucher, w którym Esprit  oferuje mi zakupy z 30% rabatem, więc może nie wszystko stracone... 
Marynarka zbliża się do mnie dużymi krokami, a czas na jej kupno ze zniżką mam do niedzieli...






27 września 2012

(Za) bliskie spotkanie... z rowerzystą


Nie wiem czemu, ale przechodząc przez ulicę nie zauważam jednośladów... No, cóż tak było, tak jest i pewnie już tak mi zostanie. 
W dzieciństwie poobijałam się po bliskim spotkaniu z rowerzystą, ale nic mnie to nie nauczyło i wciąż pozostają dla mnie niewidzialni...
Wczoraj, idąc w przerwie do swojej ulubionej księgarni, widziałam na ulicy samochody, autobusy i motory, a kiedy droga wydawała się wolna, weszłam na jezdnię... i tylko szybki refleks uratował mnie przed wypadkiem!
Do teraz nie wiem skąd ten rowerzysta się wyłonił, ale tylko milimetry dzieliły mnie od powtórki z dzieciństwa;) 
Na szczęście w porę zdążyłam cofnąć się na chodnik, ale mój krzyk słyszany był chyba na całej ulicy... bo naprawdę nieźle się wystraszyłam. 
Sam rowerzysta, nie zmieniając swojego tempa jazdy, popędził dalej, nie oglądając się za siebie... a już nie doszłam do księgarni, tylko usiadłam na ławce, by trochę uspokoić trzęsące się nogi... 
Teraz, myśląc o tym, chce mi się z siebie śmiać, ale naprawdę niewiele brakowało, żebym nie pracowała przez jakiś czas...





26 września 2012

Prywatne świętowanie


26 dzień miesiąca, to od marca bardzo ważna data w moim kalendarzu...
Właśnie tego dnia, długoletnie marzenie stało się faktem i w każdej chwili, utwierdzam się w przekonaniu o słuszności tej, trochę jednak ryzykownej decyzji...
Dokładnie dzisiaj, mija sześć miesięcy od tamtego wydarzenia i przy okazji mojego, prywatnego święta, chciałabym podziękować... wszystkim wtajemniczonym, za okazane  wsparcie i wiarę w powodzenie tej ważnej dla mnie misji:)
Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję i kłaniam się nisko!!!






25 września 2012

Modne łaty


Pamiętacie łaty naszywane ubraniom na rękawy?
To jeden z moich obrazów z dzieciństwa, kiedy to ciocia z wujkiem chodziła w swetrach z szetlandu z zamszowymi łatami na łokciach i to jeszcze w kontrastowych kolorach...
Nie tylko oni, ale także wiele innych osób, może z sentymentu do ulubionego swetra, czy marynarki -nadgryzionych zębem czasu albo... mola, czy też z braku możliwości kupienia w PRLu nowego ubrania, dekorowali swoją garderobę taką właśnie owalną naszywką...
Po latach przerwy... łata wróciła do łask i w tym sezonie znów jest gwiazdą...
Jest na koszulach w wielką kratę, robionych swetrach i eleganckich marynarkach, po prostu wszędzie...
Łaty robią furorę wśród młodego pokolenia, które nie może ich pamiętać sprzed lat, więc traktują je jak zupełnie nowe, modowe zjawisko 
i chętnie temu ulegają, nosząc je ze wszystkim i do wszystkiego.
Sama nigdy nie podążałam ślepo za modą, nigdy nie byłam jej ofiarą, a patrząc na stare zdjęcia, mogę stwierdzić, że mój stonowany i prosty styl nie wyróżniał mnie z tłumu, ale tym samym pozwolił czuć się sobą bez względu na obowiązujące trendy... 
Muszę się jednak przyznać, że widząc te łaty... też uległam:) Bardziej z sentymentu niż dla samej mody, ale jednak uległam...
A jak wyglądają na mojej marynarce i swetrze, widzicie na załączonych zdjęciach...




Mam nadzieję, że bez względu na to, czy z łatami, czy bez... macie dla siebie różne, ciepłe wdzianka, by otulały Was przyjemnie tej jesieni - przecież takowe będą już wkrótce stałym elementem naszej garderoby... 
Ja nie mam nic przeciwko!
Pozdrawiam!












24 września 2012

Idealna "Idealia", czyli... nowość od Vichy


Idealnie, że się pojawił... 
Po rewolucyjnej ramnozie - cukrze z rośliny uncaria, użytej w kremie i serum przeciwzmarszczkowym Vichy, z serii Liftactive... teraz czas na kombuczę - grzyb herbaciany, posiadający ogromne wartości lecznicze. 
Wraz z pozostałymi składnikami, stworzył nowy, rozświetlający krem wygładzający, który już po miesiącu stosowania gwarantuje jednolitą i pełną blasku skórę...
W linii znalazł się krem do dziennej pielęgnacji skóry mieszanej lub suchej oraz skoncentrowany, ale jednocześnie delikatny krem "Idealia Pro" (od października w aptekach), zmniejszający różnego rodzaju przebarwienia skóry...
Już testowałam i "Idealia" od Vichy to dla 30-latek... idealna pielęgnacja. 
Polecam!






23 września 2012

Pora na inną porę


Od kilku dni słucham non stop płyty Sade "Soldier of love", bo to jest dla mnie po prostu muzyczna rewelacja!!! 
Dziś, z sentymentu, wróciłam też do innych, ulubionych kawałków,  takich jak "Home is where it hurts" - Camille, czy "I might be crying" - T. Tikaram, bo tym też nic nie brakuje... 
Ale żeby do końca nie było tak sentymentalnie, to naładowałam się energią przy "Hold tight" - Richarda Myhilla oraz piosenkach Boba Marleya i od razu poczułam słońce, mimo, że go nie ma za oknem... No właśnie, mamy już jesień - od wczoraj w kalendarzu, a dzisiaj na zewnątrz... 
Cóż takie jej prawa, dlatego się nie uskarżam, bo naprawdę ją lubię... 
Z tymi złotymi liśćmi, z tym zamglonym klimatem, a nawet koniecznością noszenia szalika :) 
Wczoraj byłam w lesie na Highgate, oczywiście wspólnie Nikonem, ale jesieni jeszcze tam nie znalazłam - wciąż jest zielono i bardzo ruchliwie na leśnych alejkach...
Wśród spacerowiczów spotkałam osoby, które widocznie wciąż nie mogą pogodzić się z końcem lata i mimo 15st. na dworze, dotleniali się na krótki rękaw lub w sandałach...
Trudno to zrozumieć, a już najtrudniej ocenić temperaturę... patrząc właśnie na takich przechodniów przez okno :0  Każdy czuję ją tutaj na swój, oryginalny sposób, bo to taka Anglia właśnie!!! 
Miłej niedzieli i... słońca w sercu!!!






22 września 2012

Piwko w kościelnym klimacie


Mimo piątku albo właśnie dlatego, poszliśmy do kościoła:) 
Wczoraj już nie było czasu, by wyjaśnić dokładnie, gdzie postanowiłam zaprowadzić swojego brata, ale to wyjątkowe miejsce...
Znajduje się w ruchliwej części mojego osiedla, nie więcej niż 10min. od domu.
Z zewnątrz, raczej nic nie wskazuje na to, że nie można spotkać się tam z księdzem, czy  pomodlić w samotności... 
Jednak po wejściu do środka, oczom ukazuje się... irlandzka świątynia, w której zamiast sióstr zakonnych biegają kelnerki, a zamiast ołtarza, stoi masywny bar, za którym strumieniami leje się Guinness - symbol piwnej Irlandii. 
Brytyjczycy pokochali to piwo równie mocno jak mieszkańcy zielonej wyspy. 
Podczas celebry, siedzą godzinami wśród innych wiernych i wpatrują się w ten "napój bogów" jak w cenną relikwię... zupełnie jak w kościele!
Kościół tam był, co potwierdza zewnętrzny i wewnętrzny styl budynku z kolorowymi witrażami... ale wieki temu. 
Na szczęście nikomu nie przyszło do głowy, by zrównać go z ziemią, kiedy przestał być potrzebny miastu, tylko znaleziono sposób, by utrzymać tę architektoniczną perełkę w dobrej kondycji i uchronić ją przed postępującą degradacją.
Niesamowity klimat tego miejsca sprawia, że odwiedzają go chętnie różni ludzie, bez względu na wiek... 
Bywalcami są i angielscy kibice, którzy przychodzą obejrzeć wieczorem mecz swojej ulubionej drużyny, starsi melomani, by posłuchać autorskich koncertów na żywo i całe rodziny z dziećmi, by zjeść niedzielny obiad...
My, obowiązkowo odwiedzamy go zawsze z naszymi gośćmi, ponieważ pub O'Neill's sam w sobie jest interesującym punktem na naszej prywatnej mapie i równie ważnym miejscem jak te z miejskiego przewodnika:)






21 września 2012

Totalna orka...


W końcu ogarnęłam ten kosmiczny zwrot produktów N7 w starej szacie i ostatecznie przesłałam je dzisiaj pod wskazany adres. 
To był koszmar!
Pomiędzy codziennymi obowiązkami, każdą "wolną" chwilę przeznaczałam na... segregowanie, sprawdzanie, liczenie, skanowanie, wpisywanie 
i pakowanie... wszystkich kosmetyków tej marki.
To był najbardziej stresujący zwrot towaru w moim życiu! 
Pracowałam, ba... harowałam nad nim sześć dni, z czego przez ostatnie trzy presja, by ze wszystkim zdążyć na czas sprawiła, że nawet nie byłam na przerwie...
Biorąc pod uwagę, że średni koszt jednego kosmetyku, to 7-8 funtów, a ja wysłałam towar na łączną kwotę 15 000 funtów!!! to możecie sobie wyobrazić, dlaczego wszystko mnie boli... 
Po całym tygodniu, czuję się jakbym pomagała osobiście drążyć tunel warszawskiego metra, tyle, że... łopatą albo jakby przejechał po mnie walec...
Mam jednak jeszcze siłę cieszyć się z nadchodzącego weekendu... i z tej właśnie okazji idziemy z bratem i jego dziewczyną... do kościoła, by posiedzieć przy piwie :0
Zaraz wychodzimy, więc muszę kończyć. Wyjaśnię to jutro! 
Miłego wolnego!






20 września 2012

Po raz setny


Aż trudno uwierzyć, że to już 100 wpis!!!
Jak to zwykle bywa, po pierwszych 100 dniach pracy rządu lub samego prezydenta, okrągły jubileusz, zmusza do podsumowań i refleksji...
Dokładnie dzisiaj nadeszła moja "setka", więc czas na krótką analizę...

Humanistyczne wykształcenie, które przypieczętowałam dyplomem w 2003 aż prosiło się o jakąś praktykę, szczególnie teraz, gdy z wiadomych przyczyn, język ojczysty, nie jest tym dominującym w mowie, a co dopiero w piśmie...
O blogu, jego formie i treści myślałam tygodniami... Potem brak wiary w siebie sprawił, że zawiesiłam pomysł na kołku... 
Jednak natura i ogromna chęć pisania nie dała o sobie zapomnieć i nie pozwoliła zakopać tego szalonego pomysłu zbyt głęboko... 
Znów, po jakimś czasie powrócił, tym razem na dobre... 
Przed pierwszą publikacją ogłosiłam wśród znajomych mini konkurs na jego nazwę
i zainteresowanie przerosło moje oczekiwania... 
Ostatecznie pozostałam przy swoim pomyśle... i składam Wam tu teraz (prawie) każdego dnia słowo do słowa, publikuje wyraz po wyrazie, dzieląc się w ten sposób moją zawodową 
i prywatną codziennością...
Ten oto blog powstał jako prezent dla mnie samej... na imieniny i od razu, na dobre wpisał się 
w moją rzeczywistość. 
Z perspektywy czasu uważam, że był to jeden z tych trafnych podarunków, które na długo zapadają w pamięć i które potrafią cieszyć latami...
Drodzy moi Czytelnicy:) w związku z tymi "rocznicowymi" obchodami, chciałabym bardzo poznać Wasze, szczere opinie na temat mojego bloga, bym mogła go w przyszłości jeszcze bardziej ulepszać albo... po prostu usunąć jak nie będzie spełniał oczekiwań :(
Mam jednak cichą nadzieję, że w najbliższym czasie tak się nie stanie i będzie mi dane popisać sobie jeszcze w tym życiu, ponieważ potrzeba mi tego... jak powietrza!
Będę ogromnie wdzięczna za... Wasze słowo w tym temacie i już czekam na opinie, bezpośrednio na blogu lub w mailu (sokrasa@gmail.com)!

W tym szczególnym dniu... mojego blogowego jubileuszu, serdecznie dziękuję Wam za zainteresowanie, poświęcony czas i regularne odwiedziny na mojej stronie!!!
Wielkie dzięki i do następnego wpisu!






19 września 2012

Coś dla niej i dla niego...


Ja znowu w tym samym temacie... ale Ci, co mnie dobrze znają, wiedzą już, że o pachnidłach mogę rozprawiać godzinami...
Tak jak obiecywałam wczoraj, pędzę pisemnie zawiadomić, że w tym miesiącu, nowe zapachy pojawiają się jak grzyby po deszczu... 
Promocja wręcz goni promocję i już wiem, że tej jesieni naprawdę będzie w czym wybierać!
Każdy liczący się na rynku dom mody, wprowadza w nadchodzącym sezonie nie tylko nowe zestawy ubrań, ale także nowy zapach, niekoniecznie pierwszy, pod swoim logo...
I tak właśnie na początku września pojawił się elegancki Gucci - "Premiere" i wyczekiwany od Chanel - "Coco Noir"
Jak na chłodniejszy sezon przystało, wszystko jest głębsze, intensywniejsze i takie właśnie mistyczne, słodsze i... noir.
Na półkach jest już "Dahlia Noir" od "Givenchy", "La petite Robe noir" - Guerlaina, czy Boss "Nuit", którego twarzą została aktorka Gwyneth Paltrow.
Dziś dołączył najnowszy zapach YSL - "Manifesto", a także limitowana edycja DKNY Woman i dwie, intensywniejsze wersje słynnego już jabłuszka Donny Karan - Be Delicious... So Intense
Dla wielbicieli "celebryckich" pachnideł mamy już trzecie w kolejności od Beyonce - "Midnight HEAT" oraz dzienną i wieczorną wersję wody perfumowanej od Britney Spears - "Fantasyi "Midnight Fantasy", które zostały pomysłowo zamknięte w jedną, okrągłą butelkę...
W tym zapachowym szaleństwie nie zapomniano też o mężczyznach i zapewne wielu z nich znajdzie pod choinką jakąś nowość... o ile do tego czasu nie narażą się Mikołajowi:)
Najnowsze, męskie wody stworzył ostatnio Clavin Klein, prezentując "Encounter"Prada przedstawiła zapach "Luna Rossa", Joop
swój "Wild", a Armani - "Code Ultimate"
Wśród nowości można dojrzeć także Mont Blanc - "Legend", Cacharel - Pour Homme "007 James Bond" więc mamy wybór, ale czy taki prosty, okaże się w perfumerii! 
Wiem coś o tym, bo codziennie dwojąc się i trojąc, doradzam różnym ludziom zapachy na prezent lub dla nich samych. 
Sobie wciąż nie mogę znaleźć tego jedynego, na lata... i w tym przypadku, potwierdza się przysłowie, że "szewc bez butów chodzi". 
Wszystko przez to, że zapachy szybko mi się nudzą i wciąż ostrożnie je kupuję, wybierając ostatecznie tylko 30, czy góra 50ml flakoniki, by po prostu częściej je zmieniać... bez żalu.
Dla mnie zapach jest jak ubranie, które zmieniamy w zależności od pogody, dlatego właśnie z tego powodu przestanę wkrótce używać letniej wody perfumowanej "Look", który towarzyszy mi już od kwietnia i z uwagi na zbliżające chłody, robią się zbyt lekkie.
Wciąż jeszcze się waham co je zastąpi, ale wiem, że będą to trochę cięższe nuty... 
Czuję pod skórą, że wybór padnie na... "Obsession Night" - CK.
Zapach tych perfum kojarzy mi się z dzieciństwem i... jabłkami, które moi dziadkowie przechowywali w chłodnej piwnicy. 
Do dziś pamiętam jak zawsze przed szkołą, babcia wysyłała mnie tam, bym sobie jakieś wybrała...
Z uwagi na ilość i różnorodność jabłek, starannie posegregowanych w drewnianych skrzynkach według gatunków, mogłam wybierać i przebierać jak na prawdziwym targu...
Smaku twardej "kronselki', słodkiej i dużej "malinówki", czy "szarej renety" nie da się zapomnieć... więc może dlatego... tak trochę 
z sentymentu, chcę czuć tej jesieni podobny zapach wokół siebie, by przywołać te miłe wspomnienia... Postanowione!!! 
A Wy macie już coś pod nosem :) ?







18 września 2012

CUDowny zapach


Doskonale pamiętam swoje pierwsze, oryginalne perfumy... 
Były dla mnie nagrodą w konkursie "Twojego STYLu", w którym wygrałam zestaw Lancome z 50ml wodą perfumowaną "Miracle", 
z balsamem do ciała i żelem do kąpieli!
Wówczas, w moim studenckim bytowaniu, to był prawdziwy cud... 
Takie perfumy mieściły się tylko w sferze marzeń i były traktowane raczej jako fanaberia, 
a wydatek 200, czy 300zł na jakieś pachnidło, byłby czystym wariactwem, żeby nie powiedzieć głupotą...
Ten mój "Cud" traktowałam jak relikwię i używałam od wielkiego święta, dzięki czemu starczyły mi na cały rok.
Drugie, kupiłam wkrótce po tym jak przeniosłam się do Londynu... za swoją pierwszą wypłatę i to było "Gucci Rush 2", które wybrałam w jednym z domów handlowych na Oxford Street. 
Kolejnych już tak dobrze nie pamiętam, bo od prawie ośmiu lat, praca w tym, 
a nie w innym światku kosmetycznym sprawia, że sporo się tego nawąchałam:) 
Może za dużo... ponieważ perfumy przestały być już marzeniem, a stały się moja codziennością...
Właśnie rusza nowa promocja, a co za tym idzie również kolejna prezentacja pachnących nowości, ale o tym już jutro...






17 września 2012

Od planów do realizacji


Tak jak się zapowiadało, tak się stało i w pierwszym dniu nowego tygodnia... urobiłam się po same pachy! 
Od sortowania, zliczania i stukania w maszynę bolą mnie wszystkie paliczki, ale to, co na dzisiaj zaplanowałam... zrobiłam i jestem z siebie zadowolona.
Mam nadzieję, że z dnia na dzień będzie systematycznie ubywało tego towaru i do piątku trochę się przejaśni w mojej, pracowniczej kanciapie:) bo jak na razie to wszędzie widać tylko kolorowe kosmetyki, nic więcej.
Poza tym życie w sklepie wróciło dzisiaj do normy, ponieważ kilka osób przyjechało ze swoich długich wakacji, w tym moja pokrewna dusza - Martina.
Przywiozła z Pragi mnóstwo słodyczy i kosmetyków organicznych, ale dla mnie najważniejsze jest to, że znów mam się z kim szczerze pośmiać albo komu wyżalić jak zajdzie taka potrzeba... 
Martina to taka moja miejscowa Psiapsióła, z którą spotykam się codziennie w pracy i cyklicznie, z jeszcze jedną kumpelą... na babskich nasiadówkach. 
Właśnie kolejne takie, polsko-czesko-angielskie spotkanie zaplanowałyśmy już na początek października, by nadrobić towarzyskie zaległości  
i znów mieć zmarszczki od śmiechu... 
Ku naszej przyjaźni, dla zdrowia i dla świetnego samopoczucia!






16 września 2012

Błogie lenistwo


Mam nadzieję, że odpoczywacie sobie dzisiaj tak jak lubicie...
Ja po długodystansowej sobocie w Windsorze, też marzyłam, by zwiesić kończyny na oparciu fotela i trochę się zregenerować przed kolejnym tygodniem pracy. 
A będzie się działo... 
Po kosmetycznej rewolucji w naszej firmie i zmianach opakowań kosmetyków N7, muszę do piątku odesłać, wszystkie produkty tej marki 
w starych ubrankach:) A jest tego...  kilkadziesiąt produktów - pomadek, błyszczyków, kredek, czy tuszy, z czego każdy ma jeszcze swoje odcienie... Łącznie trzeba przygotować i spakować prawie... 380 różnych rodzajów kosmetyków, więc od jutra będę naprawdę bardzo zajęta:)
Dlatego teraz, przy okazji pochmurnej niedzieli, zarządzam błogie lenistwo dla siebie i dla innych! Ot, takie zwyczajne nicnierobienie!
Zamierzam zaraz zaparzyć sobie zielonej herbaty z brzoskwinią i poczytać zaległe czasopisma, bo samoistnie zbudowała mi mi się już spora wieżyczka prasowa:) 
Oczywiście nie mam nic przeciwko całodziennym wędrówkom, co więcej... wręcz je uwielbiam, ale... nogi już nie te same, co pięć lat temu:) 
i teraz  moje kolana częściej niż kiedyś, domagają się specjalnej opieki... 
A żeby mi zdrowe, służyły jeszcze sprawnie przez następne dni, miesiące i lata, to trzeba przysiąść na trochę i dać im odpocząć... 
I właśnie to zrobię!
Polecam wszystkim, szczególnie dzisiaj! 
Leniwej niedzieli!!!






15 września 2012

Herbatka u królowej


"...Jak dobrze wstać skoro świt (...)", szczególnie przy pięknej pogodzie...
Dziś rano spakowałam aparat do torby i ruszyłam z naszymi obecnymi gośćmi na dworzec, by zabrać ich na wycieczkę do Windsoru! 
Pociąg z dworca Waterloo lub Paddington jedzie tam zaledwie 45min. 
Naszą małą ekipę zakwalifikowano do biletu grupowego, co dało nam 50% zniżki względem ceny za pojedynczy przejazd, a dzięki ogólnej promocji, powrotny bilet do Londynu mieliśmy zupełnie za darmo... więc nic, tylko podróżować!
Nie potrafię zliczyć ile razy już tu byłam (i to nie ze względu na wspomnianą zniżkę), ale jest to po prostu jedna z moich ulubionych tras wycieczkowych, by pokazać odwiedzającym nas osobom, bardziej angielskie miasto niż kosmopolityczna stolica Anglii. 
Odstępy czasowe oraz towarzystwo w podróży sprawia, że za każdym razem odbieram to miejsce inaczej... i za każdym razem chętnie tu wracam.



Miasto ma niską zabudowę i mnóstwo małych, tematycznych sklepików urządzonych z gustem i elegancją, godną samej Królowej.



Windsor to jednak przede wszystkim zamek...
Zbudowany przez Wilhelma Zdobywcę, góruje nad miastem i od 1100 roku jest siedzibą angielskich monarchów. 



Obecnie, przez większość roku zamieszkuje w nim Elżbieta II i podejmuje na herbatce, swoich oficjalnych i prywatnych gości.



W 1992 roku część zamku spłonęła. By ją odbudować, zorganizowano zbiórkę pieniędzy, udostępniając odpłatnie inną, reprezentacyjną stronę tego "domu" dla zwiedzających. Zainteresowanie było ogromne i w ciągu pięciu lat, zamek wrócił do swojej poprzedniej świetności, a od 1997 roku, odpłatna wizyta w domostwie Królowej jest stałym punktem zwiedzania dla wielu turystów. 
Zamek ma 800m długości:) i obecnie jest największym tego typu, wciąż zamieszkiwanym obiektem na świecie, którego powierzchnia podłogi zajmuje jedyne... 45 tyś. mkw!!!
Na tyłach zamku znajduje się trakt o trafnej nazwie "Long Walk", bo ma aż 5 km długości.
Jeśli ktoś nie chce spacerować, to może przejechać się bryczką (choć ta opcja nie należy do najtańszych atrakcji), zjeść śniadanie na trawie lub zwyczajnie odpocząć i poczuć sielski klimat tej malowniczej okolicy.


Przez Windsor przepływa Tamiza, która oddziela to miasto od jeszcze mniejszego - Eton, w którym na prestiżowej uczelni studiowała cała rodzina królewska oraz członkowie brytyjskiej elity. 
Klimat tego miejsca, podobnie jak uczelnie w Oxfordzie, sprawia, że chce mi się uczyć!
Znów wróciłabym na studia i posiedziała nad jakimś referatem w bibliotece... ale koniecznie w takich "epokowych" murach:)


Zawsze czas mija tutaj dużo wolniej niż Londynie, dlatego tak lubię tu przyjeżdżać. 



Taka, nawet jednodniowa wycieczka może być prawdziwą odskocznią od głośnej rzeczywistości... Pewnie znowu tu wrócę!



No to, do następnej wizyty:) 


Pozdrowienia ode mnie i... Eli!





14 września 2012

Porządek musi być...


Nasze życie było i wciąż jest podporządkowane przepisom wszelakim...

"Regulamin jest ważniejszy jak człowiek. 
A jak się człowiek nie stosuje, to już można powiedzieć, przepada... 
Wpada w takie, po prostu... takie bagno(...) 
I dzieci się muszą zastosować też do tego regulaminu. I dorośli ludzie(...)"
              "Z punktu widzenia nocnego portiera"- K. Kieślowski

Może to dziwne, a ja lubię czytać te wszystkie punkty, skupione na jednej kartce. Szczególnie jak jestem w nowym miejscu, bo i styl i te paragrafy, potrafią naprawdę zaskakiwać...
Kiedyś, w ośrodkach FWP (pamiętacie?), zabraniało się między innymi strząsać popiół na dywan, wypalać dziury w bieliźnie pościelowej, czy czyścić buty kocem:)
Dziś, w większości hoteli już palić w ogóle nie wolno, ale przepisy zostały i też można się pośmiać...
Nie tylko w hotelach, bo regulaminy są wszędzie... dla podtrzymania porządku, ale i dla potwierdzenia głupoty...  jak te ostatnie, wprowadzone na dworcu kolejowym w Gdańsku...
Otóż... uwaga! Zezwala się na odpoczynek na ławce, wyłącznie osobom z biletami!!! 
No, tego jeszcze nie grali...
I to wszystko niby z myślą o pasażerach, by nie musieli siedzieć w towarzystwie tzw. elementu, który z jakiegoś powodu, znalazł się na życiowym zakręcie...
Tyle, że ten tzw. element i tak znajdzie sposób, by sobie posiedzieć, a poczciwa jednostka będzie musiała okazywać się biletem lub tłumaczyć kilka razy, szczególnie wtedy, gdy przyjdzie tylko odebrać kogoś przyjeżdżającego do Trójmiasta...
Kiedyś trzeba było pamiętać, by nie dotykać eksponatów  w muzeum,  deptać trawników, a dywany trzepać między godz. 8, a 11 oraz 16 i 20. 
Niby czasy się zmieniły, a i tak wciąż pozostało mnóstwo bałaganu dookoła... 
W tym zwariowanym otoczeniu, warto więc zachować ciszę... szczególnie tę regulaminową, między godz. 22,  a 6 rano, by dobrze wypoczętym, stawić czoła.... kolejnym absurdom:)
Miłego dnia!